Po kilku dniach wyczerpującej pracy
w Ministerstwie Amelia mogła śmiało rzec, że nie straciła zapału do sprawy
Syriusza. Wręcz przeciwnie, od czasów wspólnego warzenia eliksiru wielosokowego
jej mobilizacja zdawała się przeżyć gwałtowny skok w górę. Dzisiaj kolejny
dzień z rzędu spędziła na poszukiwaniu informacji, które poświadczyłyby o jego
niewinności przed władzami Wizengamotu. Chciała jak najlepiej wykorzystać
nieobecność Ogdena, wierząc, że to jedyna okazja na powstrzymanie go od
aresztowania Blacka.
Cała trudność polegała jednak na
tym, że kiedy poznała już spis jego zaklęć i niemalże nauczyła się go na
pamięć, uświadomiła sobie, że nie jest w stanie nic zrobić. Zaaranżowanie przez
Syriusza scenariusza, w którym przedstawiłby Wizengamotowi wersję napaści było
zbyt ryzykowne. Takie przedsięwzięcie wymagało przesłuchań, świadków i
wiarygodnego motywu śmierciożerców. Amelia czuła, że pogrąża się w sprawie, z
której nie ma dobrego wyjścia.
— Panno Bones? — napłynęło do niej
ciche, schrypnięte pytanie. — Minister Crouch prosi panią do swojego gabinetu.
Uniosła powoli wzrok, dostrzegając
nad sobą parę wąskich, kaprawych oczu, które świdrowały ją nieufnie znad
trzymanego oburącz kodeksu. Od razu rozpoznała w nich jednego z asystentów
Croucha. Mężczyzna spojrzał na nią niecierpliwie i kiwnął głową w kierunku
gabinetu, dając do zrozumienia, by podążyła za nim.
Przełknęła ciężko ślinę. Tak
niespodziewane wezwanie mogło zwiastować wyłącznie kłopoty.
— Jasne — odpowiedziała słabo i
podniosła się z fotela.
Całą drogę do gabinetu Croucha
przeszła, powłócząc nogami miękkimi jak wata. Co, jeśli minister dowiedział się
o jej zafałszowanych raportach? Przecież istniało prawdopodobieństwo — i to
całkiem spore — że jego sekretarze porównali je z wykazem zaklęć aurorów, co w
moment demaskowało jej intrygę. A ona naiwnie myślała, że posiadała jedyną
kopię... Wyrzucą ją, wytoczą proces o spisek, potem wtrącą do Azkabanu, a świat
ześle Apokalipsę. Sceny te przesunęły się jej przed oczami z takim realizmem,
jakby oglądała wspomnienie w myślodsiewni.
— Proszę usiąść, panno Bones —
polecił jej sucho Bartemiusz Crouch, wskazując na fotel przed biurkiem. —
Herbaty? Wody? — dopytał szorstko, przypatrując się uważnie jej pobladłej z
przerażenia twarzy.
Pokręciła nerwowo głową i utkwiła w
nim wyczekujące spojrzenie. Ani myślała cokolwiek od niego przyjmować. Rok
pracy w Ministerstwie Magii wystarczająco dobrze wpoił jej zasady obchodzenia
się z Crouchem. Jeżeli minister zwracał się do asystentów z propozycją napoju,
to albo był to wyraz czysto udawanej kurtuazji, albo chęć uzyskania informacji
za pomocą Veritaserum.
— Chciałbym poruszyć temat pani
ostatniego raportu. Tego na temat aurorów.
Serce łupnęło jej w klatce tak
mocno, że ledwie usłyszała, co do niej mówi. Tymczasem Crouch, jak gdyby nigdy
nic, wnikliwie wertował każdą stronę napisanego przez nią raportu.
— Moim zdaniem zostały przez panią
przygotowane poprawnie, natomiast... — urwał, zatrzymując wzrok tuż przy końcu
dokumentu, gdzie we wnioskach podsumowujących przemyciła opinię, w myśl której
żaden z aurorów w ostatnim czasie nie podjął się podejrzanej aktywności poza
godzinami pracy.
Od nadmiaru emocji kręciło jej się w
głowie.
— ...Chciałbym zlecić pani kilka
nowych.
— Oczywiście — przytaknęła nieco
nader skwapliwie i pokiwała głową. — Na jaki temat?
— Tutaj pani rozpisałem. — Crouch
podsunął jej listę, którą od razu porwała w dłonie, niemal przystawiając sobie
pod nos.
Amelia nigdy wcześniej nie
odetchnęła z taką ulgą, jak teraz, gdy przewertowała wzrokiem szereg nieznanych
jej nazwisk. Nie było na niej żadnych aurorów ani osób bezpośrednio związanych
z Zakonem. Crouch o niczym się nie dowiedział.
— Na kiedy mam je przygotować?
— Na kiedy tylko da pani radę. Zdaję
sobie sprawę, że wypełnia pani obowiązki wobec dyrektora Ogdena, toteż nie
narzucam konkretnego terminu.
Wróciwszy do mieszkania, Amelia
zorientowała się, że Syriusz znowu gdzieś zniknął. Nieprzesadnie przejęta tym
faktem, rozsiadła się na sofie z najnowszym wydaniem Czarownicy. Niska forma rozrywki z kolorowymi obrazkami była jej małą,
grzeszną przyjemnością. Pomagała się odprężyć, na moment uwalniała od nadmiaru
wojennych doniesień.
Przejrzawszy kilka stron plotek o
domniemanym mężu Celestyny Warbeck, Amelia nie osiągnęła oczekiwanego spokoju
ducha. Przez dłuższy moment bezwiednie śledziła tekst, nawet nie skupiając się
na treści. Myślami ciągle odbiegała w stronę Syriusza.
Jego obecność wciąż wprawiała ją w
ogromny dyskomfort. Wieczorami wolała zaszyć się w sypialni, niż dać się wciągnąć
w kolejną, luźną pogawędkę o niczym. Na jej nieszczęście, Syriusz był ich
wielkim entuzjastą, bo za każdym razem, gdy usiłowała niezauważenie przemknąć
do kuchni czy łazienki, pytał ją, kto najczęściej wygrywa Puchar Domów w
Hogwarcie albo głośno myślał nad wynalezieniem prądu bez użycia magii.
Naturalnie, podobne dywagacje nie miały dla ludzkości najmniejszego znaczenia.
W końcu mugole dokonali tego odkrycia dobre trzysta lat temu, a czarodzieje
posiadali magię. Co do Pucharu Domów — w swoich czasach szkolnych Amelia
zauważyła wyraźną tendencję Dumbledore'a do faworyzowania Gryfonów, z którą,
oczywiście, Syriusz gorliwie polemizował.
Ułożyła się wygodniej na kanapie i
uniosła wyżej Czarownicę z nadzieją,
że gest ten zwróci uwagę jej mózgu na pstrokate bolerko Celestyny. Nic z tego.
Mózg dalej podsuwał jej konkursowe pytania Syriusza z serii „Czy niuchacze mają
kolana?". Doprawdy, mógłby być organizatorem magicznego turnieju z
pytaniami. Ciekawe, czy nazwa Czaroliada
by się przyjęła?
— Cześć, Bones.
Głos Syriusza rozlał się cichym
szeptem tuż przy jej uchu, prawym albo lewym, nie było to dla niej istotne, bo
sam ruch wiatru za plecami wystarczył, aby w moment stanęła na równe nogi.
— Jak się tutaj znalazłeś?! —
Wytrzeszczyła na niego oczy. Czarownica
trzepnęła o podłogę, Celestyna pisnęła, a kartki z podobiznami jej
potencjalnego męża porwały się do lotu.
— Stworzyłem świstoklika — odrzekł i
na dowód machnął jej przed oczami złotym galeonem. — Nie gniewaj się,
Dumbledore mi kazał — dodał, bezbłędnie odczytując jej rozwścieczony grymas.
— Znowu byłeś na akcji? — jęknęła,
przeskakując spojrzeniem od mieniącej się na złoto monety do jego sylwetki,
nieco pochylonej, zmęczonej i wspartej ciężko biodrem o kanapę w salonie.
— Tym razem akurat u Jamesa.
Graliśmy w quidditcha.
Faktycznie, na sportowej koszulce w
okolicy szyi widniała ciemniejsza jakby mokra plama. Rozwichrzone włosy plątały
mu się we wszystkich kierunkach, pot spływał z czoła strużkami.
— Przecież Dumbledore zabronił ci
wychodzenia pod swoją prawdziwą postacią. — Spojrzała na niego z wyraźną
przyganą.
— Oj, już nie bądź taka porządnicka.
— Wyszczerzył szeroko zęby, po czym podążył do kuchni i nalał sobie szklankę
wody. — Jaki byłby ze mnie Huncwot, gdybym czasem nie naginał zasad?
— Rób sobie, co chcesz. —
Skrzyżowała butnie ramiona na piersi. — Ale pamiętaj, że przy okazji możesz
narazić też i mnie.
— Nikt mnie nie śledził. Lepiej
powiedz mi, co tam w Ministerstwie.
Syriusz odstawił szklankę na blat, a
potem — bez żadnych wstępów ani wyjaśnień — zrzucił z siebie mokrą koszulkę,
którą od razu zmiął w dłoniach i jakby nigdy nic cisnął obok niej na kanapę.
Jeżeli wcześniej wydawało jej się,
że wytrzeszczyła na niego oczy, tak teraz mogła z całą pewnością stwierdzić, że
była w ogromnym błędzie. Pełną definicję wytrzeszczenia oczu osiągnęła dopiero
w momencie, w którym zdjął z siebie tę cholerną koszulkę.
O leśna nimfo, dlaczego on się przy
niej nie krępował? Dobrze wiedziała, jaki Syriusz potrafił być bezceremonialny,
niemniej rozbieranie się przy niej wykraczało daleko poza granice zachowań
adekwatnych do poziomu ich relacji. I co gorsza, Amelia nie umiała się
powstrzymać przed zerknięciem w jego stronę, a on chyba tylko na to czekał, bo
pochylił lekko głowę, żeby móc ją złapać na tym spojrzeniu i jeszcze się do
niej bezczelnie uśmiechnął.
Na szczęście, na ten widok nie
zrobiła żadnego dziwnego grymasu ani nawet się nie zawstydziła. Jedynie
odczekała, aż odwróci się do niej plecami i pomaszeruje prosto do łazienki.
— Crouch wezwał mnie dzisiaj do
swojego gabinetu — zakomunikowała mu, za wszelką cenę starając się nie
spoglądać w stronę jego pleców. Odważyła się podnieść wzrok, dopiero gdy
usłyszała trzaśnięcie drzwiami.
— I co? — zawołał zza ściany. Po
mieszkaniu rozległ się szum wody.
— Myślałam, że dowiedział się o
sfałszowanych raportach — odpowiedziała, stając w takiej odległości od
łazienki, żeby Syriusz mógł ją usłyszeć bez utraty komfortu podczas kąpieli. —
Na szczęście, kazał mi tylko napisać parę nowych.
— Kogo masz tym razem sprawdzić?
— Kilka osób z Ministerstwa. Nic
ciekawego.
Syriusz nie pociągnął dalej tematu.
Amelia uznała, że bariera komunikacyjna w postaci ściany i dobiegających zza
niej odgłosów uniemożliwi im dalszą rozmowę, wobec czego postanowiła przysiąść
na kanapie i zaczekać, aż wyjdzie.
— Nie wiem, czy dam radę cokolwiek
zrobić z twoim raportem — oznajmiła szczerze, gdy szum wody ustał, świsty i
szuranie ręcznikiem także, a kompletnie ubrany Łapa wyłonił się z łazienki.
— Och, nie przejmuj się mną —
żachnął się. — Aurorzy są po naszej stronie i póki co ukrywanie się idzie mi
nieźle.
— Idzie ci nieźle, bo aurorzy cię
nie szukają. Inaczej byś wpadł przy pierwszej lepszej okazji.
— Oj, nieprawda. — Syriusz skierował
się do kuchni, po czym wycelował różdżką w stojący przy kuchence kocioł, który
podrygnął w miejscu i przysiadł ciężko na palniku. — Tylko raz poszedłem na
akcję bez eliksiru wielosokowego.
Przypomniawszy sobie nagle o
eliksirze, Amelia wstała i podążyła do kuchni.
— A właśnie, jak twój eliksir? —
zapytała, nachylając się nad zawartością kotła. Powierzchnia wywaru wzrastała
pęcherzykami powietrza, które rosły powoli do wielkości ziaren grochu i
natychmiast pękały, oblewając ścianki naczynia rzadką, wodnistą masą o
zgniłożółtym odcieniu.
— Wygląda całkiem porządnie jak na
pierwszy tydzień — stwierdził dość skromnie, choć nawet tak bardzo nieznająca
się na eliksirach osoba, jak ona, wiedziała, że jak na pierwszy tydzień jego
eliksir wyglądał rewelacyjnie. — Mam nadzieję, że się nim nie otrujemy, gdy
będzie gotowy.
— My? — zdziwiła się.
— Chyba nie myślisz, że wybierzesz
się z nami na jakąkolwiek akcję bez eliksiru wielosokowego? — wyszeptał ze
szczyptą ironii, której jednak nie odczytała jako złośliwej, bo błyszczące,
szare oczy patrzyły na nią z subtelnym pobłażaniem i... sympatią. Całym
kociołkiem sympatii.
Cóż, miał niezaprzeczalną rację.
Gdyby ktoś rozpoznał jej twarz i powiązał ją z posadą asystentki w urzędzie,
zostałaby dyscyplinarnie zwolniona i najprawdopodobniej postawiona w sali
rozpraw na przesłuchaniu.
— Nie pomyślałam o tym — przyznała z
lekkim zakłopotaniem. — A wiesz, kiedy będzie kolejna akcja? Aurorzy mają jakiś
trop?
— Na razie nic — westchnął miękko i
zakreślił różdżką okrąg nad eliksirem, by wymieszać chłodne warstwy mikstury z
wierzchu z tymi gorącymi, kotłującymi się tuż przy dnie. — Nie myśl o tym na
razie, Amelio. Jeśli aurorzy znajdą trop na kolejną akcję, to z pewnością
dowiemy się o nim pierwsi.
Syriusz coś jeszcze powiedział —
chyba o tym, że jako asystentka Ogdena ma bardzo trudną misję w Ministerstwie,
wobec czego powinna zachować podwójną ostrożność i unikać tarapatów — ale ona
już dawno przestała go słuchać. W stanie częściowo zachowanej świadomości
utrzymywała ją tylko jedna myśl: Syriusz po raz pierwszy w życiu zwrócił się do
niej po imieniu, a ton jego głosu, tak łagodny, aksamitny, subtelny, czuły, sprawił, że gdzieś w obrębie
piersi, chyba na wysokości serca poczuła nagłe zwolnienie blokady i
rozpływający się falami żar, którego nie umiała, a może już wcale nie chciała
powstrzymywać.
☘
W ministerialnej „zatoce" gwar
przyciszonych rozmów, szelesty sortowanych dokumentów i chrobot przesuwanego po
pergaminie pióra zdawały się nigdy nie gasnąć. Tylko biurko Amelii, w każdej
wolnej przestrzeni zapełnione rozwlekłymi na tysiące stron inwentarzami, aktami
i rejestrami, grało idealnie czystą ciszą.
Skupienie uwagi na wytycznych od
Croucha okazało się dla niej zbawienne z jednego, dość mało odkrywczego powodu:
miała już dosyć kręcenia się myślami wokół Syriusza.
Począwszy od zdarzeń z zeszłego
tygodnia, Łapa stał się uciążliwie nierozerwalną częścią jej życia. Stworzenie
raportu na jego temat pochłaniało większość jej dnia w pracy, w mieszkaniu zaś
widywała go często. Od kilku dni nawet częściej niż zwykle ze względu na to, że
tor znajomości prowadził ich ku dalszym rozmowom, a te z każdą kolejną wypadały
coraz to swobodniej i naturalniej.
Ostatnimi czasy mogłaby nawet wysnuć
wniosek, że Syriusz zapuścił korzenie w jej mieszkaniu, bo kiedy tylko do niego
wracała, on zawsze w nim był. Rozwalony na sofie z magazynem motoryzacyjnym w
ręce, pichcący makaron w jej niewielkiej kuchni albo doprawiający eliksir
wielosokowy kolejnymi składnikami — Amelia nieustannie odnotowywała jego
obecność. Nawet do swojego motocyklu, który stał zamknięty na kłódkę w jej
blaszanym garażu, nie zaglądał już tak często, jak wcześniej, mimo że domyślała
się, że do czasu jej powrotu z pracy Syriusz właśnie tam spędzał większość
dnia.
Zganiła się w myślach i powróciła
spojrzeniem do trzymanego w dłoni pergaminu.
Po przewertowaniu pliku wykazów zaklęć
Amelia uznała, że zlecone przez Croucha zadanie nie zaliczało się do kategorii
trudnych. Tak, jak się spodziewała, żaden sprawdzany przez nią urzędnik nie
okazał się ani ukrytym, ministerialnym rebeliantem, ani też śmierciożercą.
Po kilku godzinach przystąpiła do
pisania raportu na temat znajomego urzędnika z Departamentu Transportu
Magicznego. Ernest Rowle miał wyjątkowo zwyczajny wykaz użytych czarów. Nic
niezwykłego nie rzucało się jej w oczy, wyjąwszy fakt, że najwyraźniej Ernest
był wyjątkowym pedantem, bo częstotliwość używania przez niego zaklęcia Chłoszczyść zawstydziłaby nawet
najperfekcyjniejszą gospodynię domową.
Pod koniec pisania pierwowzoru
raportu Rowle'a, zdała sobie sprawę, że — zbyt zajęta rozbijaniem jego spisu
zaklęć na czynniki pierwsze i rozdrabnianiem się nad każdym szczegółem — nie
spojrzała na dokument w całościowym ujęciu. Gdy kolejny raz przestudiowała go
wzrokiem, już wiedziała, że nie połączyła pewnych bardzo istotnych faktów.
Po pierwsze, pojedyncze,
powtarzające się co jakiś czas zaklęcia pojedynkowe, powplatane pomiędzy
codzienne czary.
Po drugie, narastająca frekwencja
zaklęcia Chłoszczyść w niedalekim
odstępie od zaklęć pojedynkowych.
I kto, u licha, używa zaklęcia Chłoszczyść dwadzieścia razy jednego
wieczoru?
Amelia rozejrzała się gorączkowo po
zatoce. Zaaferowana odkryciem, nawet nie zorientowała się, kiedy została w niej
już tylko ona. Mając za świadków jedynie zacienione ściany, opustoszałe biurka
i sterty bardziej lub mniej istotnych pergaminów, włożyła do torebki dokumenty,
które interesowały ją najbardziej, i opuściwszy w pośpiechu gmach Ministerstwa,
udała się do mieszkania.
— Syriusz! — zawołała, nawet nie
kwapiąc się o ładniejsze powitanie. — Musisz mi w czymś pomóc!
Tym razem zastała go w kuchni,
pochylonego nad małą, lśniącą srebrzyście błyskotką, której specyficzna forma i
robotyczny kształt przywodziły na myśl coś, co zdecydowanie należało do świata
mugoli. Po zaciętej minie Syriusza domyśliła się, że przyrząd ten stanowił
część motocyklu — i to najpewniej taką wymagającą naprawy, bo przestrzeń wokół
niego zajęta była wyłącznie rozłożonymi narzędziami.
Na dźwięk jej głosu natychmiast
oderwał się od pracy. Nim Amelia zdążyła mrugnąć czy złapać oddech, by
nakreślić mu sprawę, w której tak straszliwie potrzebowała jego umiejętności
łamacza zaklęć, Syriusz już stał u jej boku i chwytał ją za ramię.
— Co się stało? — zapytał
śmiertelnie poważny. — Coś nie tak w Ministerstwie?
— Nie, nie, chodzi tylko o raport —
wyjaśniła, na co Syriusz wypuścił ze świstem powietrze, które, jak teraz zdała
sobie sprawę, z niepokoju wstrzymywał aż od momentu jej pojawienia się w
mieszkaniu.
— Wystraszyłaś mnie — zachrypiał.
Dłoń, które jeszcze przed momentem zaciskała się na jej ramieniu, rozluźniła
się. — Ale mogłem się spodziewać, że ten poziom powagi wywołują u ciebie tylko
ukochane raporty.
Puściła tę kąśliwą uwagę mimo uszu.
— Potrafisz łamać zaklęcia, prawda?
— Też mi pytanie. — Zadarł dumnie
brodę. — Pracowałem jako łamacz Gringotta. Jestem genialny w łamaniu zaklęć.
— Dobra, geniuszu. — Amelia
skierowała się ku ławie w salonie i pstryknęła zamek czarnej, prostokątnej
aktówki, która rozłożyła się cała, sypiąc dookoła lawiną pergaminów. — Wpadłam
na pewien trop.
— Mianowicie? — zapytał podejrzliwie
z uniesioną brwią.
— Mianowicie mam nadzieję, że nie
masz planów na dzisiaj?
— Absolutnie żadnych.
— Świetnie. Mam podejrzenie, że
Ernest Rowle sfałszował swój wykaz użytych zaklęć — oznajmiła, gmerając
gorączkowo w papierach na stoliku, żeby znaleźć ten jeden, wyjątkowy arkusz z
zaklęciami, który wyjawił jej wszystko. — O, mam!
Podetknęła mu pergamin pod sam nos,
dokładnie nakreślając palcem miejsca, w których jej zdaniem doszło do
ingerencji.
— A skąd masz pewność, że ktoś nie
sporządził ręcznie tego spisu? — zapytał po kilku minutach gruntownego
studiowania wykazu. — Żadne zaklęcie odczarowujące nie jest w stanie ujawnić
prawdziwego dokumentu, gdy został on przepisany ręcznie.
— Mogę się założyć, że ktoś tu
majstrował z czarami. — Głos Amelii był tak pewny swojej racji, że Syriusz nie
śmiał nawet polemizować. — Tych wykazów nikt nie pisze ręcznie. Ministerstwo ma
od tego maszyny, które same sporządzają dokumenty na podstawie rejestru
różdżek.
— Jeśli to, co mówisz, jest
prawdą... — Zawiesił niepewny wzrok na Amelii, która na te słowa zgromiła go
spojrzeniem. — Dobrze, dobrze, to na pewno jest prawdą — poprawił się szybko. —
To muszę przyznać, że niezły dowcipniś z tego Rowle'a, skoro wpadł na pomysł
ukrywać podejrzane zaklęcia pod Chłoszczyść.
— I przy okazji stał się ofiarą
własnego żartu, bo tylko to go zdradziło. — Uklękła na podłodze, rozkładając
każdą stronę spisu zaklęć w rządku o zachowanej kolejności alfabetycznej.
— Słuchaj, nie zajmowałem się nigdy
odczarowywaniem dokumentów — wyznał, przysiadając naprzeciwko niej. — Gobliny
swoją papierkową robotę załatwiały same.
— Czyżby Syriusz Black wątpił w
swoje genialne umiejętności? — Tym razem to ona uniosła ironicznie brew.
— Chciałem cię tylko ostrzec, że
zajmie mi to trochę dłużej niż pięć minut, mądralo — odgryzł się.
Przez ultrakrótki moment poczuła się
dokładnie jak wtedy, gdy uczyli się razem na SUM-y z zaklęć.
— Od czego zaczynamy? — zapytała.
— Od Wielkiej Księgi Czarów, oczywiście — odpowiedział tonem tak
oczywistym, jakby naprawdę spodziewał się, że wiedziała, jaką książkę miał na
myśli. — A najlepiej pokaż mi jeszcze, jakie książki do zaklęć posiadasz.
Zgodnie z poleceniem, podążyła do
biblioteczki w sypialni i wybrała z niej kilka najbardziej przydatnych pozycji.
Kiedy powróciła do salonu, Syriusz przywołał różdżką cały swój dobytek w
postaci plecaka i wyciągnął z niego parę opasłych tomów nieznanych jej ksiąg. Po
złowrogo wyglądających okładkach domyślała się, że były to raczej
czarnomagiczne tomiszcza aniżeli niewinne podręczniki do obrony.
Zdumiona, ściągnęła brwi ku sobie i
zacisnęła usta. Nie mogła pojąć wizji, w której Syriusz, postawiony przed
zadaniem spakowania najniezbędniejszych przedmiotów codziennego użytku do
plecaka, decyduje się akurat na książki. O ile zdawała sobie sprawę z jego
przywiązania do motocyklu, nieśmiertelnej kurtki czy mugolskich winyli Pink Flo-coś tam, o tyle zawsze
wydawało jej się, że książki plasowały się bliżej końca listy jego potrzeb.
— Dobra, Bones, poszukaj
jakichkolwiek informacji na temat zaklęć fałszerskich. Na początek wypróbujemy
wszystkie, jakie znajdziemy, zanim przejdziemy do ciężkiej artylerii —
oznajmił.
Do pracy przystąpili bez słowa —
jednak minął kwadrans, który zaraz potem przerodził się w dwa, trzy i cztery
kwadranse, aż ostatecznie przybrał wymiar pełnych dwóch godzin, a oni nie
natknęli się na żadną wskazówkę. Wszystkie znalezione przez nich zaklęcia
okazały się nieskuteczne.
— Próbujemy dalej ze standardowymi
zaklęciami? — zapytała w końcu. — Czy lecimy z tą twoją czarną magią?
— Nie ma sensu dłużej marnować czasu
— westchnął, krzywiąc się kwaśno na stertę odłożonych na bok książek. — Ale na
razie przerwa. Napijesz się kremowego piwa?
— Z przyjemnością — odparła,
przecierając łzawiące od wysiłku oczy.
Syriusz ruszył do kuchni, a kilka
szeptów i machnięć różdżką później posłał jej do rąk kufel parującego napoju.
Amelia przymknęła zmęczone powieki i upiła łyk piwa, czując, jak od środka
zalewa ją fala otrzeźwiającego gorąca.
— Jesteś gotowa na gwiazdę wieczoru?
Westchnąwszy ciężko, skinęła głową.
Mijały kolejne godziny, w czasie
których wertowali Księgę Wiedzy
Zakazanej, Zaklęcia Czarnoksiężnika i
Tajemnice Nieprawdy. Po zapisaniu całego woluminu najróżniejszych
inkantacji, w dalszym ciągu nie mieli ani jednej wskazówki, która
naprowadziłaby ich na właściwy trop. Amelii coraz dotkliwiej doskwierało
uczucie piasku pod powiekami, ale ostatkiem sił zmusiła się, żeby sięgnąć po
ostatnią książkę, do której jeszcze nie zaglądali.
Spojrzała na mieniące się na okładce
runy i w duchu zaklęła. Od runów wolałaby nawet hieroglify. I nie, że była
ignorantką. Swojego czasu próbowała się ich nawet uczyć, ale bez wyraźnego
skutku. Dla Amelii pismo runiczne stanowiło iście szatański zbiór
niezrozumiałych znaków, które różniły się między sobą raptem o takie
drobnostki, jak położenie i długość kreski przecinającej prostopadle drugą
kreskę. Już nie wspominając o tym, że kilkaset lat temu większość dzieł
przepisywano fonetycznie i, przede wszystkim, zgodnie z ówczesnym widzimisię
skryby, toteż wyrazy, które usiłowała rozszyfrować, nieraz nie miały najmniejszego
sensu.
Ku jej zaskoczeniu, oprawę spowił
kłąb dymu, a zapis zaczął się zmieniać. Z nieznanych jej liter alfabetu
runicznego ułożyły się słowa w języku angielskim.
Rytuały
Cieni,
przeczytała w myślach.
Otworzywszy spis treści, znowu
natknęła się na niezrozumiałe dla niej pismo. Gdy Amelia przewertowała
pobieżnie pozycję, uświadomiła sobie, że poza tytułem nie ma w niej ani jednego
wyrazu zapisanego w znanym jej alfabecie. Chciała już zamknąć księgę, gdy
nagle, wiedziona jakąś niewidzialną siłą, ponownie otworzyła Rytuały na spisie treści, ze zdumieniem
odkrywając, że mogła odczytać jedno, kluczowe zdanie.
Rozdział
dwudziesty drugi: Fałszywe świadectwo
— Uważaj na tę książkę — wymamrotał
Syriusz, unosząc nieznacznie głowę znad pergaminów. — Nie ujawnia swojej treści
osobom, które mają dobre intencje — dodał, dostrzegłszy jej zdziwienie.
— Ale ja nie mam złych intencji —
bąknęła, świdrując wzrokiem spoczywające na jej kolanach tomiszcze.
— Widocznie jesteś już tak zmęczona,
że podświadomie wyklinasz Rowle'a. Książka z kolei żywi się twoimi emocjami i
odpłaca ci się, ukazując swoją treść.
— A ty normalnie widzisz jej
zawartość?
— Tylko jak jestem mocno
zdenerwowany — odrzekł z zamyśleniem. — Ale zajęło mi o wiele więcej czasu niż
tobie, żeby móc cokolwiek z niej przeczytać, także jestem pod wrażeniem.
— Dzięki — westchnęła cierpko. —
Obawiam się, że niewiele się z niej dowiem, bo zanim język tej książki
przeskoczy mi z run na angielski, to miną wieki.
— Ty tu widzisz runy? — zapytał,
nagle jakby ożywiony.
— A ty niby co widzisz?
— Cyrylicę — odrzekł, wzruszając
beznamiętnie ramionami. — Zapewne dlatego, że runy znam doskonale.
Rany,
co za chwalipięta.
— Czyli ta księga ukazuje się
każdemu inaczej. W języku, którego dana osoba nie zna — wyjaśniła sobie pod
nosem, otwierając pozycję na dwudziestym drugim rozdziale. Amelia zauważyła, że
kształty i ogonki liter zaczęły się zmieniać. Na jej oczach przeskoczyły w inne
miejsca, układając się w tekst, który potrafiła odczytać.
— Mam! — zawołała z lekkim dreszczem
ekscytacji i niepokoju. — Aperire
veritas, incantatio ostende — wypowiedziała bezrefleksyjnie i smagnęła
różdżką, zakreślając w powietrzu nad dokumentem ósemkę. Kątem oka dostrzegła,
że siedzący obok niej Syriusz zamarł z kuflem kremowego piwa uniesionym w
połowie drogi do ust.
Powtórzyła zaklęcie jeszcze dwa
razy, a nad spisem pojawiła się dusząca, siwa mgła, która wzniosła się pod
sufit półprzezroczystymi smugami i rozprysła się, pozostawiając drobne, szare
plamy na białej farbie.
— Amelia! — syknął ostrzegawczo. —
Na przyszłość nie rzucaj tak beztrosko nieznanych ci zaklęć z podejrzanej
książki.
— Ta książka... — bąknęła, wpatrując
się nieufnie w spoczywające na jej kolanach tomiszcze. — Ona sama mnie
naprowadziła. Chciała, żebym wypróbowała to, co mi pokazuje.
Powieka Syriusza zadrżała
gwałtownie.
— Kazała ci rzucić to zaklęcie?
— Chyba nie — odpowiedziała z
wahaniem, które ani trochę nie uspokoiło siedzącego obok Syriusza, bo Amelia
odniosła wrażenie, że na te słowa zatrząsł się cały — ale sprawiła, że poczułam,
że naprawdę chcę to zrobić.
Łapa sięgnął do jej kolan i zabrał z
nich egzemplarz Rytuałów Cieni.
— Niebezpieczna bestia — mruknął,
zapinając ciasno książkę na pasek. — Lepiej tego nie dotykaj.
— Nigdy tak nie miałeś, gdy z niej
korzystałeś?
— Może trochę, ale na pewno nie na
tyle, żebym palnął jakimś zaklęciem bez zastanowienia — odparł, na co Amelia
pacnęła go otwartą dłonią w ramię.
— Auć! Za co to było? — jęknął Syriusz
z wyrzutem, rozmasowując obolałe miejsce.
— Nie moja wina, że tak na mnie zadziałała!
— obruszyła się. — Widocznie na każdego wywiera nieco inny wpływ.
— Wychodzi na to, że jesteś podatna
na czarną magię — uśmiechnął się do niej pobłażliwie i przypomniawszy sobie o
wykazie, sięgnął po niego ręką. Amelia wychyliła głowę, żeby móc zajrzeć mu
przez ramię.
— Udało się — powiedział po dłuższej
chwili, ze zdumieniem przyglądając się rozwiniętej rolce pergaminu. — I...
Wygląda na to, że Rowle jest śmierciożercą.
— Pokaż! — Wyciągnęła mu wolumin z
ręki i przebiegła szybkim spojrzeniem po spisie zaklęć. — O Merlinie...
— Czy Tiara Przydziału nie chciała
umieścić cię w Slytherinie? — zapytał Syriusz, przypatrując się jej z
zaciekawieniem. — Prawi czarodzieje z reguły nie łamią czarnomagicznych zaklęć.
— A daj spokój — parsknęła. — Prawdę
mówiąc, wahała się chwilę nad Ravenclawem.
— A ty i tak wybrałaś Hufflepuff? —
Na jego twarzy zbłądził ironiczny uśmiech.
— Cenię sobie pracowitość i
uczciwość bardziej niż cechy innych domów — odparła, nieco urażona jego
lekceważącym podejściem. — A co? Ciebie pewnie chciała uczynić Ślizgonem?
— To chyba oczywiste, biorąc pod
uwagę, że cała moja rodzina od wieków należała do Domu Węża.
Nie mówiąc nic, Amelia spojrzała na
wykaz użytych czarów Rowle'a. W miejscu każdego Chłoszczyść widniały teraz dobrze jej znane zaklęcia niewybaczalne.
Czary pojedynkowe, które wcześniej wyłapała jako pojedyncze, ukazały się jej w
pełnej krasie, prezentując dokładny przebieg pojedynków.
— Spójrz, czy to nie jest ta sama
data, kiedy Zakon złapał Rosiera w Little Norton? — zapytała go po wnikliwym
przestudiowaniu listy.
— Oczywiście, że tak — potwierdził,
spoglądając na dokument. — Brawo, Amelio, właśnie zdemaskowałaś śmierciożercę.
— Syriusz posłał jej uśmiech tak pełen dumy i serdeczności, że cała się
rozpromieniła.
— Zdemaskowaliśmy go razem —
poprawiła go, podnosząc się z dywanu. — Trzeba to uczcić kuflem kremowego piwa.
W drodze do kuchni w głowie Amelii
zaświtała refleksja, że naprawdę lubiła Syriusza. Nie mogła mu odmówić
intelektu, uporu w dążeniu do celu i tej naturalnej, niewymuszonej
bezinteresowności, zwłaszcza gdy pomyślała, że nie potrzebował dzisiaj ani
sekundy namysłu, by ruszyć jej z pomocą z wykazem zaklęć Rowle'a. Już dawno
powinna była wyzbyć się starych, szkolnych uprzedzeń i się z nim zaprzyjaźnić.
— Bones — zawołał miękko, odszukując
spojrzeniem jej oczu, kiedy zajmowała się rozlewaniem piwa do kufli. — Dlaczego
myśmy się nigdy nie zaprzyjaźnili? Na przykład w Hogwarcie?
Widocznie przez głowę Syriusza
przemknęła podobna uwaga, co skłoniło ją do refleksji, że być może wcale nie
różnili się od siebie tak bardzo, jak początkowo zakładała. Potrząsnęła szybko
głową. Zapewne był to zwykły zbieg okoliczności.
— Przecież przyjaźniliśmy się chwilę
na piątym roku — wyjaśniła beztrosko, wracając do salonu z dwoma kuflami piwa.
Odebrawszy jeden z nich, Syriusz przypadkiem musnął opuszkami palców wnętrze
jej dłoni.
— A potem najwyraźniej zdecydowałaś
się mnie unikać do końca szkoły.
Jego bystre spojrzenie w połączeniu
z zabłąkanym, tajemniczym uśmiechem utwierdziły Amelię w przekonaniu o pewnym
kluczowym aspekcie ich znajomości, którego dotychczas bardzo się obawiała.
Merlinie, on wiedział. Wiedział, że
się w nim wtedy zadurzyła.