niedziela, 16 lipca 2023

Rozdział czwarty


Po kilku dniach wyczerpującej pracy w Ministerstwie Amelia mogła śmiało rzec, że nie straciła zapału do sprawy Syriusza. Wręcz przeciwnie, od czasów wspólnego warzenia eliksiru wielosokowego jej mobilizacja zdawała się przeżyć gwałtowny skok w górę. Dzisiaj kolejny dzień z rzędu spędziła na poszukiwaniu informacji, które poświadczyłyby o jego niewinności przed władzami Wizengamotu. Chciała jak najlepiej wykorzystać nieobecność Ogdena, wierząc, że to jedyna okazja na powstrzymanie go od aresztowania Blacka.

Cała trudność polegała jednak na tym, że kiedy poznała już spis jego zaklęć i niemalże nauczyła się go na pamięć, uświadomiła sobie, że nie jest w stanie nic zrobić. Zaaranżowanie przez Syriusza scenariusza, w którym przedstawiłby Wizengamotowi wersję napaści było zbyt ryzykowne. Takie przedsięwzięcie wymagało przesłuchań, świadków i wiarygodnego motywu śmierciożerców. Amelia czuła, że pogrąża się w sprawie, z której nie ma dobrego wyjścia.

— Panno Bones? — napłynęło do niej ciche, schrypnięte pytanie. — Minister Crouch prosi panią do swojego gabinetu.

Uniosła powoli wzrok, dostrzegając nad sobą parę wąskich, kaprawych oczu, które świdrowały ją nieufnie znad trzymanego oburącz kodeksu. Od razu rozpoznała w nich jednego z asystentów Croucha. Mężczyzna spojrzał na nią niecierpliwie i kiwnął głową w kierunku gabinetu, dając do zrozumienia, by podążyła za nim.

Przełknęła ciężko ślinę. Tak niespodziewane wezwanie mogło zwiastować wyłącznie kłopoty.

— Jasne — odpowiedziała słabo i podniosła się z fotela.

Całą drogę do gabinetu Croucha przeszła, powłócząc nogami miękkimi jak wata. Co, jeśli minister dowiedział się o jej zafałszowanych raportach? Przecież istniało prawdopodobieństwo — i to całkiem spore — że jego sekretarze porównali je z wykazem zaklęć aurorów, co w moment demaskowało jej intrygę. A ona naiwnie myślała, że posiadała jedyną kopię... Wyrzucą ją, wytoczą proces o spisek, potem wtrącą do Azkabanu, a świat ześle Apokalipsę. Sceny te przesunęły się jej przed oczami z takim realizmem, jakby oglądała wspomnienie w myślodsiewni.

— Proszę usiąść, panno Bones — polecił jej sucho Bartemiusz Crouch, wskazując na fotel przed biurkiem. — Herbaty? Wody? — dopytał szorstko, przypatrując się uważnie jej pobladłej z przerażenia twarzy.

Pokręciła nerwowo głową i utkwiła w nim wyczekujące spojrzenie. Ani myślała cokolwiek od niego przyjmować. Rok pracy w Ministerstwie Magii wystarczająco dobrze wpoił jej zasady obchodzenia się z Crouchem. Jeżeli minister zwracał się do asystentów z propozycją napoju, to albo był to wyraz czysto udawanej kurtuazji, albo chęć uzyskania informacji za pomocą Veritaserum.

— Chciałbym poruszyć temat pani ostatniego raportu. Tego na temat aurorów.

Serce łupnęło jej w klatce tak mocno, że ledwie usłyszała, co do niej mówi. Tymczasem Crouch, jak gdyby nigdy nic, wnikliwie wertował każdą stronę napisanego przez nią raportu.

— Moim zdaniem zostały przez panią przygotowane poprawnie, natomiast... — urwał, zatrzymując wzrok tuż przy końcu dokumentu, gdzie we wnioskach podsumowujących przemyciła opinię, w myśl której żaden z aurorów w ostatnim czasie nie podjął się podejrzanej aktywności poza godzinami pracy.

Od nadmiaru emocji kręciło jej się w głowie.

— ...Chciałbym zlecić pani kilka nowych.

— Oczywiście — przytaknęła nieco nader skwapliwie i pokiwała głową. — Na jaki temat?

— Tutaj pani rozpisałem. — Crouch podsunął jej listę, którą od razu porwała w dłonie, niemal przystawiając sobie pod nos.

Amelia nigdy wcześniej nie odetchnęła z taką ulgą, jak teraz, gdy przewertowała wzrokiem szereg nieznanych jej nazwisk. Nie było na niej żadnych aurorów ani osób bezpośrednio związanych z Zakonem. Crouch o niczym się nie dowiedział.

— Na kiedy mam je przygotować?

— Na kiedy tylko da pani radę. Zdaję sobie sprawę, że wypełnia pani obowiązki wobec dyrektora Ogdena, toteż nie narzucam konkretnego terminu.

Wróciwszy do mieszkania, Amelia zorientowała się, że Syriusz znowu gdzieś zniknął. Nieprzesadnie przejęta tym faktem, rozsiadła się na sofie z najnowszym wydaniem Czarownicy. Niska forma rozrywki z kolorowymi obrazkami była jej małą, grzeszną przyjemnością. Pomagała się odprężyć, na moment uwalniała od nadmiaru wojennych doniesień.

Przejrzawszy kilka stron plotek o domniemanym mężu Celestyny Warbeck, Amelia nie osiągnęła oczekiwanego spokoju ducha. Przez dłuższy moment bezwiednie śledziła tekst, nawet nie skupiając się na treści. Myślami ciągle odbiegała w stronę Syriusza.

Jego obecność wciąż wprawiała ją w ogromny dyskomfort. Wieczorami wolała zaszyć się w sypialni, niż dać się wciągnąć w kolejną, luźną pogawędkę o niczym. Na jej nieszczęście, Syriusz był ich wielkim entuzjastą, bo za każdym razem, gdy usiłowała niezauważenie przemknąć do kuchni czy łazienki, pytał ją, kto najczęściej wygrywa Puchar Domów w Hogwarcie albo głośno myślał nad wynalezieniem prądu bez użycia magii. Naturalnie, podobne dywagacje nie miały dla ludzkości najmniejszego znaczenia. W końcu mugole dokonali tego odkrycia dobre trzysta lat temu, a czarodzieje posiadali magię. Co do Pucharu Domów — w swoich czasach szkolnych Amelia zauważyła wyraźną tendencję Dumbledore'a do faworyzowania Gryfonów, z którą, oczywiście, Syriusz gorliwie polemizował.

Ułożyła się wygodniej na kanapie i uniosła wyżej Czarownicę z nadzieją, że gest ten zwróci uwagę jej mózgu na pstrokate bolerko Celestyny. Nic z tego. Mózg dalej podsuwał jej konkursowe pytania Syriusza z serii „Czy niuchacze mają kolana?". Doprawdy, mógłby być organizatorem magicznego turnieju z pytaniami. Ciekawe, czy nazwa Czaroliada by się przyjęła?

— Cześć, Bones.

Głos Syriusza rozlał się cichym szeptem tuż przy jej uchu, prawym albo lewym, nie było to dla niej istotne, bo sam ruch wiatru za plecami wystarczył, aby w moment stanęła na równe nogi.

— Jak się tutaj znalazłeś?! — Wytrzeszczyła na niego oczy. Czarownica trzepnęła o podłogę, Celestyna pisnęła, a kartki z podobiznami jej potencjalnego męża porwały się do lotu.

— Stworzyłem świstoklika — odrzekł i na dowód machnął jej przed oczami złotym galeonem. — Nie gniewaj się, Dumbledore mi kazał — dodał, bezbłędnie odczytując jej rozwścieczony grymas.

— Znowu byłeś na akcji? — jęknęła, przeskakując spojrzeniem od mieniącej się na złoto monety do jego sylwetki, nieco pochylonej, zmęczonej i wspartej ciężko biodrem o kanapę w salonie.

— Tym razem akurat u Jamesa. Graliśmy w quidditcha.

Faktycznie, na sportowej koszulce w okolicy szyi widniała ciemniejsza jakby mokra plama. Rozwichrzone włosy plątały mu się we wszystkich kierunkach, pot spływał z czoła strużkami.

— Przecież Dumbledore zabronił ci wychodzenia pod swoją prawdziwą postacią. — Spojrzała na niego z wyraźną przyganą.

— Oj, już nie bądź taka porządnicka. — Wyszczerzył szeroko zęby, po czym podążył do kuchni i nalał sobie szklankę wody. — Jaki byłby ze mnie Huncwot, gdybym czasem nie naginał zasad?

— Rób sobie, co chcesz. — Skrzyżowała butnie ramiona na piersi. — Ale pamiętaj, że przy okazji możesz narazić też i mnie.

— Nikt mnie nie śledził. Lepiej powiedz mi, co tam w Ministerstwie.

Syriusz odstawił szklankę na blat, a potem — bez żadnych wstępów ani wyjaśnień — zrzucił z siebie mokrą koszulkę, którą od razu zmiął w dłoniach i jakby nigdy nic cisnął obok niej na kanapę.

Jeżeli wcześniej wydawało jej się, że wytrzeszczyła na niego oczy, tak teraz mogła z całą pewnością stwierdzić, że była w ogromnym błędzie. Pełną definicję wytrzeszczenia oczu osiągnęła dopiero w momencie, w którym zdjął z siebie tę cholerną koszulkę.

O leśna nimfo, dlaczego on się przy niej nie krępował? Dobrze wiedziała, jaki Syriusz potrafił być bezceremonialny, niemniej rozbieranie się przy niej wykraczało daleko poza granice zachowań adekwatnych do poziomu ich relacji. I co gorsza, Amelia nie umiała się powstrzymać przed zerknięciem w jego stronę, a on chyba tylko na to czekał, bo pochylił lekko głowę, żeby móc ją złapać na tym spojrzeniu i jeszcze się do niej bezczelnie uśmiechnął.

Na szczęście, na ten widok nie zrobiła żadnego dziwnego grymasu ani nawet się nie zawstydziła. Jedynie odczekała, aż odwróci się do niej plecami i pomaszeruje prosto do łazienki.

— Crouch wezwał mnie dzisiaj do swojego gabinetu — zakomunikowała mu, za wszelką cenę starając się nie spoglądać w stronę jego pleców. Odważyła się podnieść wzrok, dopiero gdy usłyszała trzaśnięcie drzwiami.

— I co? — zawołał zza ściany. Po mieszkaniu rozległ się szum wody.

— Myślałam, że dowiedział się o sfałszowanych raportach — odpowiedziała, stając w takiej odległości od łazienki, żeby Syriusz mógł ją usłyszeć bez utraty komfortu podczas kąpieli. — Na szczęście, kazał mi tylko napisać parę nowych.

— Kogo masz tym razem sprawdzić?

— Kilka osób z Ministerstwa. Nic ciekawego.

Syriusz nie pociągnął dalej tematu. Amelia uznała, że bariera komunikacyjna w postaci ściany i dobiegających zza niej odgłosów uniemożliwi im dalszą rozmowę, wobec czego postanowiła przysiąść na kanapie i zaczekać, aż wyjdzie.

— Nie wiem, czy dam radę cokolwiek zrobić z twoim raportem — oznajmiła szczerze, gdy szum wody ustał, świsty i szuranie ręcznikiem także, a kompletnie ubrany Łapa wyłonił się z łazienki.

— Och, nie przejmuj się mną — żachnął się. — Aurorzy są po naszej stronie i póki co ukrywanie się idzie mi nieźle.

— Idzie ci nieźle, bo aurorzy cię nie szukają. Inaczej byś wpadł przy pierwszej lepszej okazji.

— Oj, nieprawda. — Syriusz skierował się do kuchni, po czym wycelował różdżką w stojący przy kuchence kocioł, który podrygnął w miejscu i przysiadł ciężko na palniku. — Tylko raz poszedłem na akcję bez eliksiru wielosokowego.

Przypomniawszy sobie nagle o eliksirze, Amelia wstała i podążyła do kuchni.

— A właśnie, jak twój eliksir? — zapytała, nachylając się nad zawartością kotła. Powierzchnia wywaru wzrastała pęcherzykami powietrza, które rosły powoli do wielkości ziaren grochu i natychmiast pękały, oblewając ścianki naczynia rzadką, wodnistą masą o zgniłożółtym odcieniu.

— Wygląda całkiem porządnie jak na pierwszy tydzień — stwierdził dość skromnie, choć nawet tak bardzo nieznająca się na eliksirach osoba, jak ona, wiedziała, że jak na pierwszy tydzień jego eliksir wyglądał rewelacyjnie. — Mam nadzieję, że się nim nie otrujemy, gdy będzie gotowy.

— My? — zdziwiła się.

— Chyba nie myślisz, że wybierzesz się z nami na jakąkolwiek akcję bez eliksiru wielosokowego? — wyszeptał ze szczyptą ironii, której jednak nie odczytała jako złośliwej, bo błyszczące, szare oczy patrzyły na nią z subtelnym pobłażaniem i... sympatią. Całym kociołkiem sympatii.

Cóż, miał niezaprzeczalną rację. Gdyby ktoś rozpoznał jej twarz i powiązał ją z posadą asystentki w urzędzie, zostałaby dyscyplinarnie zwolniona i najprawdopodobniej postawiona w sali rozpraw na przesłuchaniu.

— Nie pomyślałam o tym — przyznała z lekkim zakłopotaniem. — A wiesz, kiedy będzie kolejna akcja? Aurorzy mają jakiś trop?

— Na razie nic — westchnął miękko i zakreślił różdżką okrąg nad eliksirem, by wymieszać chłodne warstwy mikstury z wierzchu z tymi gorącymi, kotłującymi się tuż przy dnie. — Nie myśl o tym na razie, Amelio. Jeśli aurorzy znajdą trop na kolejną akcję, to z pewnością dowiemy się o nim pierwsi.

Syriusz coś jeszcze powiedział — chyba o tym, że jako asystentka Ogdena ma bardzo trudną misję w Ministerstwie, wobec czego powinna zachować podwójną ostrożność i unikać tarapatów — ale ona już dawno przestała go słuchać. W stanie częściowo zachowanej świadomości utrzymywała ją tylko jedna myśl: Syriusz po raz pierwszy w życiu zwrócił się do niej po imieniu, a ton jego głosu, tak łagodny, aksamitny, subtelny, czuły, sprawił, że gdzieś w obrębie piersi, chyba na wysokości serca poczuła nagłe zwolnienie blokady i rozpływający się falami żar, którego nie umiała, a może już wcale nie chciała powstrzymywać.

 

 

W ministerialnej „zatoce" gwar przyciszonych rozmów, szelesty sortowanych dokumentów i chrobot przesuwanego po pergaminie pióra zdawały się nigdy nie gasnąć. Tylko biurko Amelii, w każdej wolnej przestrzeni zapełnione rozwlekłymi na tysiące stron inwentarzami, aktami i rejestrami, grało idealnie czystą ciszą.

Skupienie uwagi na wytycznych od Croucha okazało się dla niej zbawienne z jednego, dość mało odkrywczego powodu: miała już dosyć kręcenia się myślami wokół Syriusza.

Począwszy od zdarzeń z zeszłego tygodnia, Łapa stał się uciążliwie nierozerwalną częścią jej życia. Stworzenie raportu na jego temat pochłaniało większość jej dnia w pracy, w mieszkaniu zaś widywała go często. Od kilku dni nawet częściej niż zwykle ze względu na to, że tor znajomości prowadził ich ku dalszym rozmowom, a te z każdą kolejną wypadały coraz to swobodniej i naturalniej.

Ostatnimi czasy mogłaby nawet wysnuć wniosek, że Syriusz zapuścił korzenie w jej mieszkaniu, bo kiedy tylko do niego wracała, on zawsze w nim był. Rozwalony na sofie z magazynem motoryzacyjnym w ręce, pichcący makaron w jej niewielkiej kuchni albo doprawiający eliksir wielosokowy kolejnymi składnikami — Amelia nieustannie odnotowywała jego obecność. Nawet do swojego motocyklu, który stał zamknięty na kłódkę w jej blaszanym garażu, nie zaglądał już tak często, jak wcześniej, mimo że domyślała się, że do czasu jej powrotu z pracy Syriusz właśnie tam spędzał większość dnia.

Zganiła się w myślach i powróciła spojrzeniem do trzymanego w dłoni pergaminu.

Po przewertowaniu pliku wykazów zaklęć Amelia uznała, że zlecone przez Croucha zadanie nie zaliczało się do kategorii trudnych. Tak, jak się spodziewała, żaden sprawdzany przez nią urzędnik nie okazał się ani ukrytym, ministerialnym rebeliantem, ani też śmierciożercą.

Po kilku godzinach przystąpiła do pisania raportu na temat znajomego urzędnika z Departamentu Transportu Magicznego. Ernest Rowle miał wyjątkowo zwyczajny wykaz użytych czarów. Nic niezwykłego nie rzucało się jej w oczy, wyjąwszy fakt, że najwyraźniej Ernest był wyjątkowym pedantem, bo częstotliwość używania przez niego zaklęcia Chłoszczyść zawstydziłaby nawet najperfekcyjniejszą gospodynię domową.

Pod koniec pisania pierwowzoru raportu Rowle'a, zdała sobie sprawę, że — zbyt zajęta rozbijaniem jego spisu zaklęć na czynniki pierwsze i rozdrabnianiem się nad każdym szczegółem — nie spojrzała na dokument w całościowym ujęciu. Gdy kolejny raz przestudiowała go wzrokiem, już wiedziała, że nie połączyła pewnych bardzo istotnych faktów.

Po pierwsze, pojedyncze, powtarzające się co jakiś czas zaklęcia pojedynkowe, powplatane pomiędzy codzienne czary.

Po drugie, narastająca frekwencja zaklęcia Chłoszczyść w niedalekim odstępie od zaklęć pojedynkowych.

I kto, u licha, używa zaklęcia Chłoszczyść dwadzieścia razy jednego wieczoru?

Amelia rozejrzała się gorączkowo po zatoce. Zaaferowana odkryciem, nawet nie zorientowała się, kiedy została w niej już tylko ona. Mając za świadków jedynie zacienione ściany, opustoszałe biurka i sterty bardziej lub mniej istotnych pergaminów, włożyła do torebki dokumenty, które interesowały ją najbardziej, i opuściwszy w pośpiechu gmach Ministerstwa, udała się do mieszkania.

— Syriusz! — zawołała, nawet nie kwapiąc się o ładniejsze powitanie. — Musisz mi w czymś pomóc!

Tym razem zastała go w kuchni, pochylonego nad małą, lśniącą srebrzyście błyskotką, której specyficzna forma i robotyczny kształt przywodziły na myśl coś, co zdecydowanie należało do świata mugoli. Po zaciętej minie Syriusza domyśliła się, że przyrząd ten stanowił część motocyklu — i to najpewniej taką wymagającą naprawy, bo przestrzeń wokół niego zajęta była wyłącznie rozłożonymi narzędziami.

Na dźwięk jej głosu natychmiast oderwał się od pracy. Nim Amelia zdążyła mrugnąć czy złapać oddech, by nakreślić mu sprawę, w której tak straszliwie potrzebowała jego umiejętności łamacza zaklęć, Syriusz już stał u jej boku i chwytał ją za ramię.

— Co się stało? — zapytał śmiertelnie poważny. — Coś nie tak w Ministerstwie?

— Nie, nie, chodzi tylko o raport — wyjaśniła, na co Syriusz wypuścił ze świstem powietrze, które, jak teraz zdała sobie sprawę, z niepokoju wstrzymywał aż od momentu jej pojawienia się w mieszkaniu.

— Wystraszyłaś mnie — zachrypiał. Dłoń, które jeszcze przed momentem zaciskała się na jej ramieniu, rozluźniła się. — Ale mogłem się spodziewać, że ten poziom powagi wywołują u ciebie tylko ukochane raporty.

Puściła tę kąśliwą uwagę mimo uszu.

— Potrafisz łamać zaklęcia, prawda?

— Też mi pytanie. — Zadarł dumnie brodę. — Pracowałem jako łamacz Gringotta. Jestem genialny w łamaniu zaklęć.

— Dobra, geniuszu. — Amelia skierowała się ku ławie w salonie i pstryknęła zamek czarnej, prostokątnej aktówki, która rozłożyła się cała, sypiąc dookoła lawiną pergaminów. — Wpadłam na pewien trop.

— Mianowicie? — zapytał podejrzliwie z uniesioną brwią.

— Mianowicie mam nadzieję, że nie masz planów na dzisiaj?

— Absolutnie żadnych.

— Świetnie. Mam podejrzenie, że Ernest Rowle sfałszował swój wykaz użytych zaklęć — oznajmiła, gmerając gorączkowo w papierach na stoliku, żeby znaleźć ten jeden, wyjątkowy arkusz z zaklęciami, który wyjawił jej wszystko. — O, mam!

Podetknęła mu pergamin pod sam nos, dokładnie nakreślając palcem miejsca, w których jej zdaniem doszło do ingerencji.

— A skąd masz pewność, że ktoś nie sporządził ręcznie tego spisu? — zapytał po kilku minutach gruntownego studiowania wykazu. — Żadne zaklęcie odczarowujące nie jest w stanie ujawnić prawdziwego dokumentu, gdy został on przepisany ręcznie.

— Mogę się założyć, że ktoś tu majstrował z czarami. — Głos Amelii był tak pewny swojej racji, że Syriusz nie śmiał nawet polemizować. — Tych wykazów nikt nie pisze ręcznie. Ministerstwo ma od tego maszyny, które same sporządzają dokumenty na podstawie rejestru różdżek.

— Jeśli to, co mówisz, jest prawdą... — Zawiesił niepewny wzrok na Amelii, która na te słowa zgromiła go spojrzeniem. — Dobrze, dobrze, to na pewno jest prawdą — poprawił się szybko. — To muszę przyznać, że niezły dowcipniś z tego Rowle'a, skoro wpadł na pomysł ukrywać podejrzane zaklęcia pod Chłoszczyść.

— I przy okazji stał się ofiarą własnego żartu, bo tylko to go zdradziło. — Uklękła na podłodze, rozkładając każdą stronę spisu zaklęć w rządku o zachowanej kolejności alfabetycznej.

— Słuchaj, nie zajmowałem się nigdy odczarowywaniem dokumentów — wyznał, przysiadając naprzeciwko niej. — Gobliny swoją papierkową robotę załatwiały same.

— Czyżby Syriusz Black wątpił w swoje genialne umiejętności? — Tym razem to ona uniosła ironicznie brew.

— Chciałem cię tylko ostrzec, że zajmie mi to trochę dłużej niż pięć minut, mądralo — odgryzł się.

Przez ultrakrótki moment poczuła się dokładnie jak wtedy, gdy uczyli się razem na SUM-y z zaklęć.

— Od czego zaczynamy? — zapytała.

— Od Wielkiej Księgi Czarów, oczywiście — odpowiedział tonem tak oczywistym, jakby naprawdę spodziewał się, że wiedziała, jaką książkę miał na myśli. — A najlepiej pokaż mi jeszcze, jakie książki do zaklęć posiadasz.

Zgodnie z poleceniem, podążyła do biblioteczki w sypialni i wybrała z niej kilka najbardziej przydatnych pozycji. Kiedy powróciła do salonu, Syriusz przywołał różdżką cały swój dobytek w postaci plecaka i wyciągnął z niego parę opasłych tomów nieznanych jej ksiąg. Po złowrogo wyglądających okładkach domyślała się, że były to raczej czarnomagiczne tomiszcza aniżeli niewinne podręczniki do obrony.

Zdumiona, ściągnęła brwi ku sobie i zacisnęła usta. Nie mogła pojąć wizji, w której Syriusz, postawiony przed zadaniem spakowania najniezbędniejszych przedmiotów codziennego użytku do plecaka, decyduje się akurat na książki. O ile zdawała sobie sprawę z jego przywiązania do motocyklu, nieśmiertelnej kurtki czy mugolskich winyli Pink Flo-coś tam, o tyle zawsze wydawało jej się, że książki plasowały się bliżej końca listy jego potrzeb.

— Dobra, Bones, poszukaj jakichkolwiek informacji na temat zaklęć fałszerskich. Na początek wypróbujemy wszystkie, jakie znajdziemy, zanim przejdziemy do ciężkiej artylerii — oznajmił.

Do pracy przystąpili bez słowa — jednak minął kwadrans, który zaraz potem przerodził się w dwa, trzy i cztery kwadranse, aż ostatecznie przybrał wymiar pełnych dwóch godzin, a oni nie natknęli się na żadną wskazówkę. Wszystkie znalezione przez nich zaklęcia okazały się nieskuteczne.

— Próbujemy dalej ze standardowymi zaklęciami? — zapytała w końcu. — Czy lecimy z tą twoją czarną magią?

— Nie ma sensu dłużej marnować czasu — westchnął, krzywiąc się kwaśno na stertę odłożonych na bok książek. — Ale na razie przerwa. Napijesz się kremowego piwa?

— Z przyjemnością — odparła, przecierając łzawiące od wysiłku oczy.

Syriusz ruszył do kuchni, a kilka szeptów i machnięć różdżką później posłał jej do rąk kufel parującego napoju. Amelia przymknęła zmęczone powieki i upiła łyk piwa, czując, jak od środka zalewa ją fala otrzeźwiającego gorąca.

— Jesteś gotowa na gwiazdę wieczoru?

Westchnąwszy ciężko, skinęła głową.

Mijały kolejne godziny, w czasie których wertowali Księgę Wiedzy Zakazanej, Zaklęcia Czarnoksiężnika i Tajemnice Nieprawdy. Po zapisaniu całego woluminu najróżniejszych inkantacji, w dalszym ciągu nie mieli ani jednej wskazówki, która naprowadziłaby ich na właściwy trop. Amelii coraz dotkliwiej doskwierało uczucie piasku pod powiekami, ale ostatkiem sił zmusiła się, żeby sięgnąć po ostatnią książkę, do której jeszcze nie zaglądali.

Spojrzała na mieniące się na okładce runy i w duchu zaklęła. Od runów wolałaby nawet hieroglify. I nie, że była ignorantką. Swojego czasu próbowała się ich nawet uczyć, ale bez wyraźnego skutku. Dla Amelii pismo runiczne stanowiło iście szatański zbiór niezrozumiałych znaków, które różniły się między sobą raptem o takie drobnostki, jak położenie i długość kreski przecinającej prostopadle drugą kreskę. Już nie wspominając o tym, że kilkaset lat temu większość dzieł przepisywano fonetycznie i, przede wszystkim, zgodnie z ówczesnym widzimisię skryby, toteż wyrazy, które usiłowała rozszyfrować, nieraz nie miały najmniejszego sensu.

Ku jej zaskoczeniu, oprawę spowił kłąb dymu, a zapis zaczął się zmieniać. Z nieznanych jej liter alfabetu runicznego ułożyły się słowa w języku angielskim.

Rytuały Cieni, przeczytała w myślach.

Otworzywszy spis treści, znowu natknęła się na niezrozumiałe dla niej pismo. Gdy Amelia przewertowała pobieżnie pozycję, uświadomiła sobie, że poza tytułem nie ma w niej ani jednego wyrazu zapisanego w znanym jej alfabecie. Chciała już zamknąć księgę, gdy nagle, wiedziona jakąś niewidzialną siłą, ponownie otworzyła Rytuały na spisie treści, ze zdumieniem odkrywając, że mogła odczytać jedno, kluczowe zdanie.

Rozdział dwudziesty drugi: Fałszywe świadectwo

— Uważaj na tę książkę — wymamrotał Syriusz, unosząc nieznacznie głowę znad pergaminów. — Nie ujawnia swojej treści osobom, które mają dobre intencje — dodał, dostrzegłszy jej zdziwienie.

— Ale ja nie mam złych intencji — bąknęła, świdrując wzrokiem spoczywające na jej kolanach tomiszcze.

— Widocznie jesteś już tak zmęczona, że podświadomie wyklinasz Rowle'a. Książka z kolei żywi się twoimi emocjami i odpłaca ci się, ukazując swoją treść.

— A ty normalnie widzisz jej zawartość?

— Tylko jak jestem mocno zdenerwowany — odrzekł z zamyśleniem. — Ale zajęło mi o wiele więcej czasu niż tobie, żeby móc cokolwiek z niej przeczytać, także jestem pod wrażeniem.

— Dzięki — westchnęła cierpko. — Obawiam się, że niewiele się z niej dowiem, bo zanim język tej książki przeskoczy mi z run na angielski, to miną wieki.

— Ty tu widzisz runy? — zapytał, nagle jakby ożywiony.

— A ty niby co widzisz?

— Cyrylicę — odrzekł, wzruszając beznamiętnie ramionami. — Zapewne dlatego, że runy znam doskonale.

Rany, co za chwalipięta.

— Czyli ta księga ukazuje się każdemu inaczej. W języku, którego dana osoba nie zna — wyjaśniła sobie pod nosem, otwierając pozycję na dwudziestym drugim rozdziale. Amelia zauważyła, że kształty i ogonki liter zaczęły się zmieniać. Na jej oczach przeskoczyły w inne miejsca, układając się w tekst, który potrafiła odczytać.

— Mam! — zawołała z lekkim dreszczem ekscytacji i niepokoju. — Aperire veritas, incantatio ostende — wypowiedziała bezrefleksyjnie i smagnęła różdżką, zakreślając w powietrzu nad dokumentem ósemkę. Kątem oka dostrzegła, że siedzący obok niej Syriusz zamarł z kuflem kremowego piwa uniesionym w połowie drogi do ust.

Powtórzyła zaklęcie jeszcze dwa razy, a nad spisem pojawiła się dusząca, siwa mgła, która wzniosła się pod sufit półprzezroczystymi smugami i rozprysła się, pozostawiając drobne, szare plamy na białej farbie.

— Amelia! — syknął ostrzegawczo. — Na przyszłość nie rzucaj tak beztrosko nieznanych ci zaklęć z podejrzanej książki.

— Ta książka... — bąknęła, wpatrując się nieufnie w spoczywające na jej kolanach tomiszcze. — Ona sama mnie naprowadziła. Chciała, żebym wypróbowała to, co mi pokazuje.

Powieka Syriusza zadrżała gwałtownie.

— Kazała ci rzucić to zaklęcie?

— Chyba nie — odpowiedziała z wahaniem, które ani trochę nie uspokoiło siedzącego obok Syriusza, bo Amelia odniosła wrażenie, że na te słowa zatrząsł się cały — ale sprawiła, że poczułam, że naprawdę chcę to zrobić.

Łapa sięgnął do jej kolan i zabrał z nich egzemplarz Rytuałów Cieni.

— Niebezpieczna bestia — mruknął, zapinając ciasno książkę na pasek. — Lepiej tego nie dotykaj.

— Nigdy tak nie miałeś, gdy z niej korzystałeś?

— Może trochę, ale na pewno nie na tyle, żebym palnął jakimś zaklęciem bez zastanowienia — odparł, na co Amelia pacnęła go otwartą dłonią w ramię.

— Auć! Za co to było? — jęknął Syriusz z wyrzutem, rozmasowując obolałe miejsce.

— Nie moja wina, że tak na mnie zadziałała! — obruszyła się. — Widocznie na każdego wywiera nieco inny wpływ.

— Wychodzi na to, że jesteś podatna na czarną magię — uśmiechnął się do niej pobłażliwie i przypomniawszy sobie o wykazie, sięgnął po niego ręką. Amelia wychyliła głowę, żeby móc zajrzeć mu przez ramię.

— Udało się — powiedział po dłuższej chwili, ze zdumieniem przyglądając się rozwiniętej rolce pergaminu. — I... Wygląda na to, że Rowle jest śmierciożercą.

— Pokaż! — Wyciągnęła mu wolumin z ręki i przebiegła szybkim spojrzeniem po spisie zaklęć. — O Merlinie...

— Czy Tiara Przydziału nie chciała umieścić cię w Slytherinie? — zapytał Syriusz, przypatrując się jej z zaciekawieniem. — Prawi czarodzieje z reguły nie łamią czarnomagicznych zaklęć.

— A daj spokój — parsknęła. — Prawdę mówiąc, wahała się chwilę nad Ravenclawem.

— A ty i tak wybrałaś Hufflepuff? — Na jego twarzy zbłądził ironiczny uśmiech.

— Cenię sobie pracowitość i uczciwość bardziej niż cechy innych domów — odparła, nieco urażona jego lekceważącym podejściem. — A co? Ciebie pewnie chciała uczynić Ślizgonem?

— To chyba oczywiste, biorąc pod uwagę, że cała moja rodzina od wieków należała do Domu Węża.

Nie mówiąc nic, Amelia spojrzała na wykaz użytych czarów Rowle'a. W miejscu każdego Chłoszczyść widniały teraz dobrze jej znane zaklęcia niewybaczalne. Czary pojedynkowe, które wcześniej wyłapała jako pojedyncze, ukazały się jej w pełnej krasie, prezentując dokładny przebieg pojedynków.

— Spójrz, czy to nie jest ta sama data, kiedy Zakon złapał Rosiera w Little Norton? — zapytała go po wnikliwym przestudiowaniu listy.

— Oczywiście, że tak — potwierdził, spoglądając na dokument. — Brawo, Amelio, właśnie zdemaskowałaś śmierciożercę. — Syriusz posłał jej uśmiech tak pełen dumy i serdeczności, że cała się rozpromieniła.

— Zdemaskowaliśmy go razem — poprawiła go, podnosząc się z dywanu. — Trzeba to uczcić kuflem kremowego piwa.

W drodze do kuchni w głowie Amelii zaświtała refleksja, że naprawdę lubiła Syriusza. Nie mogła mu odmówić intelektu, uporu w dążeniu do celu i tej naturalnej, niewymuszonej bezinteresowności, zwłaszcza gdy pomyślała, że nie potrzebował dzisiaj ani sekundy namysłu, by ruszyć jej z pomocą z wykazem zaklęć Rowle'a. Już dawno powinna była wyzbyć się starych, szkolnych uprzedzeń i się z nim zaprzyjaźnić.

— Bones — zawołał miękko, odszukując spojrzeniem jej oczu, kiedy zajmowała się rozlewaniem piwa do kufli. — Dlaczego myśmy się nigdy nie zaprzyjaźnili? Na przykład w Hogwarcie?

Widocznie przez głowę Syriusza przemknęła podobna uwaga, co skłoniło ją do refleksji, że być może wcale nie różnili się od siebie tak bardzo, jak początkowo zakładała. Potrząsnęła szybko głową. Zapewne był to zwykły zbieg okoliczności.

— Przecież przyjaźniliśmy się chwilę na piątym roku — wyjaśniła beztrosko, wracając do salonu z dwoma kuflami piwa. Odebrawszy jeden z nich, Syriusz przypadkiem musnął opuszkami palców wnętrze jej dłoni.

— A potem najwyraźniej zdecydowałaś się mnie unikać do końca szkoły.

Jego bystre spojrzenie w połączeniu z zabłąkanym, tajemniczym uśmiechem utwierdziły Amelię w przekonaniu o pewnym kluczowym aspekcie ich znajomości, którego dotychczas bardzo się obawiała.

Merlinie, on wiedział. Wiedział, że się w nim wtedy zadurzyła.


 

Rozdział trzeci

Po zakrapianym wieczorze z Huncwotami pobudka o siódmej rano jawiła się Amelii niczym najgorsza katorga.

Ostatkiem sił wyczołgała się z łóżka i machnięciem różdżki wydobyła z szafy jedną z czystych, urzędniczych szat. Ubrała się pospiesznie, podkręciła zaklęciem rzęsy, a gęste, ciemne włosy zwinęła w ciasny kok tuż nad karkiem. Z mieszkania wybiegła kilka minut przed ósmą o łyku kawy i dwóch kęsach znalezionej w lodówce kanapki.

Dzień w Ministerstwie Magii dłużył się jej niesamowicie, w dodatku czuła się wyjątkowo roztargniona i niewydajna. W duchu dziękowała losowi, że Ogden wyjechał, bo jej praca nie przyniosła dzisiaj żadnych efektów. Przez cały poranek studiowała zaklęcia rzucone przez Syriusza, doskonale rozpoznając każdą akcję Zakonu. Nikt o zdrowych zmysłach nagle wieczorem nie wpadłby na pomysł użycia dziesięciu Drętwot, kilku Protego, Expelliarmusa, Impedimento, Diffindo i jeszcze paru innych, typowo pojedynkowych zaklęć. Nie mogła ich zataić, bo Crouch posiadał identyczną kopię w swoim gabinecie.

Zrezygnowana, postanowiła wrócić wcześniej do mieszkania.

Otworzywszy drzwi, w policzki chlasnęła ją gęsta, cuchnąca chmara seledynowego dymu. Zdjęła ją zaklęciem, zamachała dłońmi nad twarzą i zmrużyła piekące powieki, by wyostrzyć nieco zmysły. Syriusz stał swobodnie pośrodku kuchni i mieszał w najlepsze w największym kociołku, jaki kiedykolwiek dane było jej ujrzeć na oczy.

— Coś dziś wcześnie wróciłaś! — zawołał na powitanie.

— Co tu się...? Czy to jest eliksir wielosokowy? — zapytała, z niedowierzaniem wpatrując się w ogromny, mosiężny kociołek, z którego co jakiś czas buchały kłęby oparów. Patrząc po rozmiarach naczynia, musiał być to największy dostępny rozmiar ze sklepu Madame Potage.

— Uprzedzałem rano, że będę go robił. — Uśmiechnął się niewinnie i zamieszał chochlą w wywarze. Amelia ściągnęła usta, zastanawiając się, pomiędzy którym z dwóch łyków kawy, które zdążyła rano upić, Syriusz wspomniał jej o eliksirze. — Nie masz żadnych sąsiadów, prawda?

— Na tym piętrze nie. Po co ci tego aż tyle? — Podeszła do blatu i nabrała lekko powietrza. Gryząca, kapuściana woń mieszanki niemal ścięła ją z nóg.

— Dumbledore mnie poprosił. Powiedział, że przyda się też Zakonowi.

Amelia wycelowała koniec różdżki w kuchenny okap i bez słowa transmutowała go w potężną, szklaną banię zasysającą opary. Wąski syfon podjął pracę natychmiast. Skutecznie wyłapał zawisłe pod sufitem serpentyny dymu i wirowym ruchem wciągnął je do środka, doprowadzając jej kuchnię do stanu, w którym możliwe było ścierpieć w niej dłużej niż piętnaście sekund.

— Niezłe znasz zaklęcia — pochwalił ją, wpatrując się w syczącą nad jego głową banię. — Może chcesz mi z tym pomóc? — Wskazał na piętrzący się na blacie bałagan. — Zdążyłem dodać dopiero połowę składników.

— O nie, odpadam — odmówiła naprędce, po czym obróciła się w kierunku sypialni z zamiarem szybkiej przebieżki do drzwi. Plan w postaci zabunkrowania się w czterech ścianach pokoju aż do jutrzejszego poranka wydał się jej nagle opcją niezwykle kuszącą. — Jestem wykończona.

— Jedna mała pomoc. — Spojrzał na nią błagalnie wzrokiem małego szczeniaczka, a Amelia zaklęła w duchu, bo małym szczeniaczkom nigdy, przenigdy nie potrafiłaby odmówić. — Potrzebuję tylko, żebyś skroiła mi ślaz, bo czas mnie goni i muszę się już zająć muchami siatkoskrzydłymi.

Zerknęła spod przymrużonych powiek na powierzchnię kuchenki. Faktycznie, z małego, żeliwnego kociołka z muchami ulatniał się już dym — z każdą sekundą coraz bardziej zwarty, smolisty i prószący obficie okruchami sadzy na obwodzie palnika. Dotąd ledwie wyczuwalny zapach spalenizny przybrał na intensywności.

— Dobrze, ale tylko tyle — zgodziła się niechętnie, uznając, że lepszy korzeń ślazu niż powtórka kapuścianego fetoru, która wiązałaby się z koniecznością uwarzenia tego eliksiru od początku.

Amelia przywołała z półki swój egzemplarz Eliksirów dla zaawansowanych i chwyciła za nożyk i deskę. Do pracy zabrała się z myślą, że nie będzie to dla niej zbyt skomplikowana czynność. Magiczny ślaz nie zaliczał się do najbardziej współpracujących roślin na świecie, zwłaszcza że już po płytkim nacięciu z liści uchodziła niemal cała objętość śluzu, którego utrata niekiedy przesądzała o efektywności sporządzanej mikstury. Ostatecznie jednak zbagatelizowała ten problem w głowie. W końcu wszystkie szkolne lata spędzone na intensywnej nauce zielarstwa z pewnością ją czegoś nauczyły, prawda?

Nie mogła się bardziej pomylić. Po kilku minutach była absolutnie wykończona ujarzmianiem paskudnie oślizgłego zielska i w duchu pomstowała swój brak zdolności do eliksirów. Miała ogromną nadzieję, że Syriusz — na ten moment w całości pochłonięty pastwieniem się nad pancerzykami much siatkoskrzydłych — nie zauważył jej nieporadności i utraty rezonu.

— Ten korzeń musisz naciąć wzdłuż, wywrócić na drugą stronę i nie skroić, tylko poszatkować. I używasz złego noża — pouczył ją, ani na sekundę nie odrywając oczu od moździerza z muchami. — Masz stare wydanie Eliksirów, ale chyba wiesz, że tam jest masa błędów?

— Mogłeś mi od razu powiedzieć — chrząknęła, odbierając od niego nieco ostrzejszy, szpiczasto zakończony nożyk z cieniutkiej blachy. — Nigdy nie byłam dobra z eliksirów.

— Jak to? Podmienił cię ktoś, czy co? — Syriusz odłożył moździerz na blat i utkwił w niej zaskoczone spojrzenie. — Należałaś do Klubu Ślimaka, na SUM-ach miałaś same Wybitne i chcesz mi powiedzieć, że nie radzisz sobie z eliksirami?

— Należałam do Klubu Ślimaka, bo moja rodzina jest dość szanowana w kręgach Ministerstwa — wyjaśniła z przekąsem. — A na SUM-ach z eliksirów miałam Powyżej Oczekiwań, który zawdzięczam intensywnemu kursowi z Lily. Sama nauczyłabym się co najwyżej na Nędzny.

— Coś takiego — zdziwił się, dodając całą zawartość moździerza do kociołka. Czarny jak smoła dym zjaśniał do klarownej popieli, gryzący zapach spalenizny złagodniał. — Slughorn raczej cię chwalił na lekcjach.

— Syriuszu, ja do końca trzeciej klasy miałam ten Nędzny — parsknęła śmiechem. — Swój pierwszy Zadowalający dostałam dopiero wtedy, gdy profesor Sprout ułożyła plan, w którym Puchoni odbywali zajęcia z Gryfonami. Oczywiście, tajemnicą mojego miksturowego geniuszu był nie kto inny, jak...

— ...Lily Evans — dokończył za nią i roześmiał się wesoło. — No tak. Na eliksirach zawsze siedziałyście razem.

Amelia zwróciła uwagę, że Syriusz miał naprawdę ładny śmiech — wdzięczny i perlisty, w pierwszym brzmieniu uderzający nieco w szczekające tony, ale takie, które wynikały jedynie z energicznych wybuchów niczym niepowstrzymywanej radości. Do tej pory szczekanie kojarzyło jej się z ostrzeżeniami typu „nie zbliżaj się!" tudzież groźbą ataku, jeżeli przedmiot uwagi psa poczyniłby choćby pół kroku w głąb obcego terenu. Teraz jednak zupełnie nie utożsamiała się z podobnymi odczuciami.

Do głowy przychodziło jej tylko jedno spostrzeżenie — Syriusz śmiał się jak mały szczeniaczek. I pomyśleć, że miała przed sobą całkiem dorosłego mężczyznę. Wyglądającego o wiele dojrzalej, niż wskazywałby na to jego wiek, w dodatku niemal stopę od niej wyższego. Jej okrągła buzia o miękkich rysach i płytkie dołeczki przy kącikach ust wypadały naprawdę blado na tle jego smukłej, poważnej twarzy o mocno zarysowanych szczękach.

— A to dopiero. A myśmy naprawdę myśleli, że jesteś świetna ze wszystkiego.

— Bo nie mieliście ze mną eliksirów przez pierwsze lata. — Zapomniawszy na chwilę o ślazie, który, nieskrojony, wciąż leżał na desce, wsparła dłonie o krawędź blatu. — Kiedy tylko zostałam Prefektem, osobiście podsuwałam Sprout plan zajęć, który w każdym semestrze ustawiałam na eliksiry Puchonów z Gryfonami. Dzięki temu Lily zawsze była w pobliżu.

— Spryciula z ciebie — parsknął, sięgając po nożyk, który przed momentem odłożyła na bok. — Daj ten korzeń, nauczę cię, jak zrobić eliksir wielosokowy.

Nim zdążyła odpowiedzieć, Syriusz zaszedł ją od tyłu i chwycił mocno za prawą dłoń. Na krótki moment przestała panować nad ciałem, wobec czego zastygła nieruchomo ze wstrzymanym oddechem. To chyba było zbyt wiele bodźców jak na jej przytępione zmysły -- zdecydowanie więcej, niż potrafiła udźwignąć, bo równocześnie w plecy musnęła ją jego pierś, w czoło załaskotały pasma szorstkich, czarnych włosów i mało brakowało, a czubek jej głowy stałby się osobistą podpórką na jego brodę.

Kilkoma gładkimi ruchami sterowanymi jej ręką Łapa naciął, wywrócił i poszatkował ślaz. Obróciła się delikatnie przez ramię i zerknęła nieśmiało na jego twarz. On jednak nie wyglądał na specjalnie poruszonego tą sceną. Wręcz przeciwnie, jego gesty były tak naturalne i pozbawione emocji, jakby to była dla niego najzwyklejsza czynność na świecie.

— Zdradź mi jeszcze jakąś puchońską tajemnicę geniuszu Amelii Bones — odezwał się, gdy tylko cofnął dłonie. — I powtórz tę czynność z korzeniem, którą za ciebie zrobiłem.

Jasny Merlinie. Nie zarejestrowała dokładnie, jak on to zrobił, bo przez ostatnie dwie minuty zajęta była wyłącznie myślą o dziwnie krępującej sytuacji, w której postawił ją Syriusz Black, krojąc jej rękami cholerny korzeń jakiegoś zielska.

Naciąć, wywrócić i poszatkować.

— Całkiem nieźle — pochwalił ją, ignorując fakt, że pęd ślazu co najmniej kilka razy wyślizgnął się jej z dłoni.

— Swoją drogą, z zielarstwa też byłam okropna — rzuciła, szczerze licząc, że Łapa nie zwrócił uwagi na jej wcześniejszy moment zakłopotania. — Na szczęście moja przygoda z tym przedmiotem skończyła się tuż po SUM-ach.

— Pamiętam twoje przygody z zielarstwem z bodajże... Pierwszego albo drugiego roku? Szkoda, że tylko z opowieści. — Przesunąwszy się w bok, spojrzał na nią z wyraźnym rozbawieniem. — Potem chyba Remus ci pomagał i legendarne historie o tym, co Amelia Bones zrobiła dziś na zielarstwie, ucichły.

— Były takie historie? — jęknęła, w ostatniej chwili powstrzymując się przed schowaniem twarzy w dłoniach. — Cudnie. Jeszcze powiedz, że byłam pośmiewiskiem Hogwartu, nawet o tym nie wiedząc.

A mogłaby przysiąc, że nikt oprócz Puchonów i absolutnie niezainteresowanych plotkami Krukonów nie wiedział o jej poczynaniach.

— Aż tak źle nie było — pocieszył ją, choć uśmiech, jakim promieniała jego twarz, nie wyglądał nazbyt wiarygodnie w zestawieniu ze słowami, które wypowiedział. — Może kilka takich historii obiegło szkołę. Zresztą od zawsze pierwszo- i drugoroczniacy są mistrzami wpadek, więc nie tylko o tobie było słychać.

— A ty, to niby co — parsknęła. — Huncwot jakich mało. Jeden szlaban poganiał następny, Filch nie wyrabiał z zakładaniem kartotek. W ciągu tygodnia byliście w stanie zrujnować wszystkie marzenia McGonagall o Pucharze Domów.

— Wspaniałe czasy — westchnął z rozmarzoną miną. — Bones, a pamiętasz, jak zawarliśmy przymierze przed SUM-ami z zaklęć?

Jak mogłaby zapomnieć. Hogwart aż huczał od plotek, że umawia się z popularnym, szkolnym przystojniakiem, a Marlena McKinnon wraz z arsenałem koleżanek posyłały jej lawiny nieprzychylnych spojrzeń i szeptały zawzięcie, gdy tylko pojawiła się gdziekolwiek w jego towarzystwie.

— Jakich to wtedy niezbędnych na SUM-y zaklęć mnie nauczyłeś? — wpadła w udawaną zadumę. — Zaklęcie trwałego przylepca, Jęzlep, Upiorogacek...

— Wszystkie bardzo przydatne. — Uniósł obronnie ręce i wyszczerzył do niej zęby.

Nie mówiąc nic więcej, Amelia powróciła do nacinania korzeni i pędów ślazu.

Nie mogła odpędzić się od natłoku myśli dotyczących jej relacji z Syriuszem w Hogwarcie. Do końca szkoły miała mu za złe, że dała się wciągnąć w przyjaźń podszytą korzyścią w postaci Wybitnego na egzaminie. Wspominanie tych czasów było dla niej potwornie żenujące, ale musiała przyznać sama przed sobą, że trochę się w nim wtedy zadurzyła. Oczywiście, Black po zdaniu SUM-ów na ten sam stopień tak po prostu urwał znajomość. Ich sojusz magicznie się rozpadł. Powrócili do starych relacji polegających na mówieniu sobie „cześć" na korytarzu i sporadycznych wymian zdań na temat kolejności wypożyczania książek z biblioteki.

Od szóstego roku utrzymywała sporą rezerwę w kontaktach z Syriuszem — i z wzajemnością, bo najwyraźniej ten stan rzeczy odpowiadał mu równie bardzo, co jej. Teraz jednak Amelia dochodziła do wniosku, że jego przyjazne zachowanie także mogło wynikać z pewnych korzyści, które zyskiwał na dobrych stosunkach z nią. Jej mieszkanie nie było śledzone przez Ministerstwo, wobec czego odnowienie starej „przyjaźni" zwyczajnie mu się opłacało.

— Co tak zamilkłaś? — zapytał ją po dłuższej chwili. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że skroiła już cały ślaz i teraz tylko stała nieruchomo, z zadumą kontemplując wygląd leżącej przed nią deski.

Potrząsnęła szybko głową.

— Co robiłeś po Hogwarcie? — zmieniła temat. — Wiem już, że byłeś łamaczem zaklęć. Robi się na to kurs, prawda?

— Jak najbardziej. — Syriusz machnął różdżką nad większym kotłem i wymówił cicho formułę zaklęcia. Dotąd seledynowy dym wzbił się kłębami intensywnego szmaragdu. — Od razu, gdy skończyłem szkołę, wyjechałem na pół roku , żeby go zrobić, i śmiało mogę rzec, że to była moja najlepsza życiowa decyzja.

— Jak się dostać na taki kurs? — Posłała mu szczerze zaciekawione spojrzenie. — Na pewno trzeba mieć dobrze zdane Owutemy.

— To też — zgodził się z łagodnym uśmiechem. — I przede wszystkim furę galeonów, ale akurat wtedy dostałem spadek od wujka, więc powiedzmy, że mi się poszczęściło.

— Spadek od wujka? — powtórzyła z niedowierzaniem i zmarszczyła czoło. — Myślałam, że twoja rodzina jest jedną z najbogatszych w Anglii.

— Z pewnością — zakpił i spojrzawszy przelotnie na zegarek na nadgarstku, zamieszał energicznie w kociołku. — Ale nie daliby mi złamanego knuta. Moja matka, Walburga, wydziedziczyła mnie, gdy miałem szesnaście lat.

Słowa Syriusza zadzwoniły jej w uszach, zabębniły w skroniach i najwyraźniej wcale nie odnalazły drogi do odpowiednich ośrodków korowych, bo Amelia wytrzeszczyła tylko oczy i otworzyła bezgłośnie usta.

— Jak to wydziedziczyła?

— Normalnie. Wypaliła moje imię z drzewa rodowego i od tego czasu już nie reprezentuję „szlachetnego i starożytnego rodu Blacków" — wycedził ironicznie, kreśląc palcami w powietrzu cudzysłów. Jego wzrok, który utkwiony był w sufit, przeniósł się z powrotem na nią. — Ale to nic takiego, naprawdę.

Przyjrzała mu się uważnie. Swobodna postawa i niewzruszony wyraz w oczach zdawały się mówić, że Syriusz nie przejmował się zanadto ani swoją matką, ani też rodem, z którego został wykreślony. Amelia odniosła jednak dziwne wrażenie, że to była tylko poza — gruba skorupa pokazowej pewności siebie mająca na celu przekonać wszystkich dookoła, że tę konkretnie rysę w rodzinnym portrecie traktował z najwyższym rodzajem obojętności.

Nigdy nie przypuszczała, że Syriusz mógłby mieć tak trudną sytuację w domu — a już z pewnością nie o skali, by jego własna matka zapragnęła się go wyrzec. Amelia wiedziała, że jako jedyny ze swojego rodu został przydzielony do Gryffindoru, była świadoma, że Blackowie otwarcie popierali Voldemorta, ale Syriusz wydawał jej się na co dzień zbyt wesoły i beztroski, by cokolwiek skłaniało ją ku myślom o jego problemach. Nawet hogwarckie plotki o jego nieustannych ucieczkach do Jamesa racjonalizowała sobie uwagą, że James i Syriusz stanowili parę szczęśliwie odnalezionych bliźniąt albo szczególny rodzaj mutualistycznego systemu, w którym jeden bez drugiego nie potrafił nawet oddychać.

Nie mieściło jej się w głowie, jak wyrodną kobietą musiała być Walburga Black, skoro potraktowała w ten sposób własnego syna. Nastolatki od zawsze stanowiły bolączkę rodziców, te krnąbrne i nieokiełznane — bo takim z pewnością nazwałaby szesnastoletnią wersję Syriusza — w szczególności, ale w większości przypadków wystarczyło tylko okazać trochę serca i zdobyć się na szczerą rozmowę.

— Ale dlaczego...? — jęknęła, urywając pytanie tuż przed końcówką „to zrobiła", zanim jej wyprany z barwy głos do końca by się załamał. W takich sytuacjach naprawdę doceniała, że jej rodzice zawsze potrafili ją wysłuchać i zrozumieć, a w momentach, w których najbardziej ich potrzebowała, po prostu... byli obok.

— Pokłóciłem się z nią i uciekłem z domu.

— I to jest czyn warty wydziedziczenia własnego syna?

— Moja matka zawsze była trochę szurnięta. — Skrzywił się gorzko samym kącikiem ust i odgarnął wilgotne od oparów kosmyki włosów z czoła.

— Syriuszu, to jest straszne — wyszeptała niemal bezgłośnie. — Nie wiem, jak można zrobić coś takiego własnemu dziecku...

— Bones — westchnął, obrzucając ją najbardziej czarującym spojrzeniem, jakim, Merlin jej świadkiem, kiedykolwiek w życiu ją obdarzono. Z zazdrością pomyślała, że Syriusz miał w sobie bardzo wiele niewymuszonego wdzięku, o którym ona sama mogła co najwyżej pomarzyć. Nawet w zwyczajnych ruchach, które w jego wykonaniu wyglądały na pełne elegancji, prezentował coś, co przypominało o jego szlachetnym pochodzeniu.

Gdy uśmiechnął się do niej z rozbawieniem, uświadomiła sobie, że mu się przygląda. Miękko, nawet trochę tkliwie i, co gorsza, z niespotykanym dotąd u niej oczarowaniem.

— Uwierz mi, że ani trochę nie żałuję, a Walburga i tak dostała za swoje — kontynuował, udając, że nie zwrócił uwagi na jej zachowanie. Amelii ulżyło nieznacznie, kiedy pomyślała, że Syriusz był raczej do długich, niewieścich spojrzeń przyzwyczajony, toteż jej gapienie się z pewnością nie wywarło na nim większego wrażenia. — Została sama w ogromnym domu, Rega już nie ma, a ostatniego potomka linii męskiej swojego rodu osobiście wydziedziczyła.

Wzmianka o Regulusie sprowadziła ją na ziemię, bo uniosła brodę i ściągnęła brwi. Z tego, co pamiętała, młodszy brat Syriusza prezentował nieco inne poglądy —znacznie dalsze stanowisku, które zajmowała ona czy Huncwoci i zdecydowanie bliższe temu, z którym utożsamiała się spora część Ślizgonów. W szkole nigdy nie widywała braci Black razem, co jedynie utwierdzało ją w przekonaniu, że nie mieli wtedy najlepszych relacji. Jednak głos Syriusza obniżył się nieznacznie na wspomnienie brata, którego nawet nie nazwał „Regulusem", a pieszczotliwie „Regiem" i Amelię aż korciło, żeby o niego zapytać...

— Kiedyś, gdy wpadnę na pomysł się ożenić, to tylko z mugolaczką, żeby matka jeszcze bardziej się wściekła — parsknął, nie zważając na jej zadumaną minę.

— I tylko dlatego cię wydziedziczyła, bo się pożarliście, a ty uciekłeś? — drążyła dalej, puszczając mimo uszu uwagę o ożenku.

— Oj, nie tylko — wymamrotał ponuro, prostując kręgosłup i nieznacznie spinając mięśnie, co nie umknęło jednak jej uwadze. — Jeszcze parę takich innych rzeczy było...

— Jakich?

— Nieważne — uciął szybko temat i przypomniawszy sobie nagle o eliksirze, dorzucił pospiesznie skrojony ślaz do kotła. — Dość już gadania o mojej rodzinie. Może ty mi teraz coś opowiesz?

I tyle było z jej chęci zapytania o Regulusa.

— A co byś chciał wiedzieć? — westchnęła, przysiadając ciężko na drewnianym taborecie.

— Nie wiem, wymyśl coś ciekawego — uśmiechnął się do niej.

Amelia dokonała błyskawicznej analizy wydarzeń, które nastąpiły w jej życiu po ukończeniu Hogwartu. Tak właściwie, pierwsze dwa lata swojej dorosłości mogłaby zawęzić do zaledwie trzech etapów: przyspieszonego kursu prawa magicznego dla urzędników Ministerstwa, pracy w urzędzie i wyprowadzki od rodziców. Nic, czym mogłaby się pochwalić.

— W sumie to niewiele... Oprócz tego, że się przeprowadziłam i dostałam pracę w Ministerstwie — odpowiedziała zażenowana, bo nawet w jej głowie ta odpowiedź zabrzmiała nadzwyczajnie nudno.

Spojrzawszy pobieżnie na jej salon i mały fragment sypialni, który uwidaczniał się zza uchylonych drzwi, Syriusz zapytał znienacka:

— A mieszkasz tutaj sama?

— A widzisz tu kogoś jeszcze? — odbiła pytanie, autentycznie zaintrygowana, dlaczego naszła go taka uwaga.

— Nie, ale pomyślałem, że może twój narzeczony, chłopak czy inny amant gdzieś wyjechał — odrzekł beznamiętnie i kilkoma ruchami różdżki dodał ostatnie składniki eliksiru. Szmaragdowy dym skłębił się ciasno u wylotu kotła i tym razem wzniósł wstęgami miętowej zieleni.

— Nie mam żadnego amanta, jeśli o to pytasz — odpowiedziała, prychając śmiechem na tę marnie zakamuflowaną próbę uzyskania informacji, czy się z kimś spotykała.

Przez krótką chwilę zastanawiała się, czy Syriusz miał w tym pytaniu jakiś konkretny cel, zaraz jednak wybiła sobie z głowy podobne myśli. Najwyraźniej był tylko ciekawy, czy naprawdę mieszkała sama. W końcu jej dość przestronne mieszkanie i podwójne łóżko w sypialni bez wątpienia nadawały się do użytku dwóch osób.

— Opowiedz mi coś o pracy w Gringotcie — podjęła wątek, kierowana pragnieniem natychmiastowej zmiany tematu. — Jesteś pierwszym łamaczem zaklęć, jakiego znam.

— Skoro chcesz. — Wzruszył ramionami. — W samej siedzibie niewiele się napracowałem, ciągle mnie gdzieś wysyłali. Zjeździłem prawie całą Europę, bo Gringott ma mnóstwo skrytek porozrzucanych po różnych krajach. Fantastyczna przygoda, gdybyś rozważała zmianę profesji, to polecam z całego serca.

— Ja chyba wolę moje Ministerstwo — bąknęła pod nosem, na co Łapa parsknął głośno śmiechem. — Dlaczego się śmiejesz?

— Pasujesz mi właśnie na taką urzędniczkę.

— To znaczy, że jestem nudna?

— Raczej spokojna i ułożona — skwitował tajemniczo, ani na sekundę nie odwracając spojrzenia od kotła z eliksirem. Skurczone policzki drżały mu od nieudolnie tłumionego uśmiechu.

— Wciąż wolę Ministerstwo od obecności goblinów — odcięła się, nad wyraz oburzona. — A spokojna i ułożona brzmi jak kryptonim „nudna".

— Wcale tak nie powiedziałem. Chyba się mnie czepiasz, co? — Uniósł głowę i przeniknął ją spojrzeniem będącym swoistą mieszaniną rozbawienia i jeszcze jednej emocji, takiej, której nie umiała jasno zdefiniować, a która w ułamek sekundy potrafiłaby zmienić ją w kupkę popiołu.

Speszona, odwróciła twarz w stronę salonu i nerwowym ruchem przygładziła pasemka włosów przy uszach. Merlinie, źle się z nią działo.

— Czepiam się, bo przypisujesz mi łatkę na podstawie tego, gdzie pracuję — odpowiedziała hardo.

— Nie no, wiesz... — westchnął, co w jej ocenie wyszło mu nieco dramatycznie. — James i Remus też pracują w Ministerstwie. Tylko że oni nie skrobią raportów całymi dniami…

Mogłaby przysiąc, że Syriusz właśnie do niej mrugnął — wesoło, figlarnie i chyba nawet odrobinę flirciarsko, choć takich gestów wolałaby się raczej w jego zachowaniu nie doszukiwać. Rzuciła krótkie spojrzenie w kierunku drzwi frontowych. Zważywszy, że jej zdradzieckie serce nieoczekiwanie podjęło dziką akcję skurczową, była gotowa w tej chwili wybiec z mieszkania.

— A może ja lubię moje raporty? — burknęła niezadowolona. — I mam dopiero dziewiętnaście lat. Kariery w Ministerstwie nie robi się z dnia na dzień.

— A planujesz zostać ministrem? — Jego oczy iskrzyły czystą radością, co podsunęło jej kolejny, dość jednoznaczny wniosek: Syriusz bawił się doskonale, szkoda tylko, że jej kosztem. — Niezwykła jesteś, naprawdę. To chyba najbardziej znienawidzona profesja w całej magicznej Anglii.

— Wcale tak nie powiedziałam. — Schowała dłonie pod blat i zacisnęła mocno palce na kolanach. — Wolałabym być sędziną w Wizengamocie, ale do tego jeszcze długa droga.

— Łał, prestiżowo. Wizengamot... Wielka kariera...

Tym razem naprawdę do niej mrugnął. Uchwycił jej spojrzenie i puścił perskie oko, a ona, kompletnie niewprawiona w reagowaniu na takie gesty, z nerwów przebiła zębami dolną wargę.

O losie, w całej swojej nonszalancji i niekiedy też przesadnej pewności siebie, Syriusz wciąż potrafił być niebezpiecznie czarujący. I co gorsza, jego urok kurczył jej serce nawet w momentach, w których otwarcie stroił sobie z niej żarty.

— Nabijasz się ze mnie — zachrypiała słabo.

— Absolutnie. Ja się tylko przekomarzam. — Zaśmiał się i schylił nieco głowę, by zmniejszyć płomień palnika pod kociołkiem z muchami. — Bawi mnie to, jak się oburzasz, gdy tylko powiem coś złego na twoje ukochane Ministerstwo.

— Cieszę się niezmiernie, że dostarczam ci rozrywki — odgryzła się cierpko i zerknęła niecierpliwie w kierunku sypialni. Zakopie się w łóżku aż do jutrzejszego poranka, w tym momencie była tego pewna, jak niczego innego na świecie. A może przy okazji wynajmie Syriuszowi nowe mieszkanie? — I co jest złego w pisaniu raportów? — jęknęła.

— Cóż... To trochę nudne zajęcie, nie sądzisz?

— No tak, Syriusz Black nie może pojąć, jak ktoś może lubić stałe godziny pracy? — Przewróciła wymownie oczami. — Albo wolne weekendy?

— Okej, tego akurat nie miałem — przyznał i uprzątnął pobieżnie wierzch blatu z resztek składników. Amelia odetchnęła z ulgą. Najwidoczniej wspólne warzenie eliksirów zmierzało już ku końcowi, a to oznaczało, że już wkrótce ich rozmowę czekał podobny los. — Ale możliwość podróżowania wiele mi wynagradzała.

— Skoro bycie łamaczem to taka praca marzeń, to dlaczego zrezygnowałeś? — zapytała oskarżycielsko.

— Chciałem być na miejscu i uczestniczyć we wszystkich akcjach Zakonu. Jak cały ten cyrk z Voldim się uspokoi, to na pewno wrócę.

— A skąd wiesz, że niedługo się uspokoi? Równie dobrze może potrwać kilka lat.

— A ja myślę, że nie potrwa. — Wyszczerzył do niej zęby. — Jestem optymistą.

— Skoro tak mówisz — westchnęła, chociaż ani trochę nie chciało jej się wierzyć w słowa Syriusza.

Voldemort od dłuższego czasu powoli i wytrwale budował swoją potęgę. Wszystkie reguły, które tak skrupulatnie rozgrywał na światowej arenie, wszystkie plany, które z taką zawziętością wdrażał w rzeczywistość, zdawały się dopiero osiągać swoje ekstremum. Wojna w Anglii od dłuższego czasu utrzymywała stały poziom. Od dziewięciu lat plasowała się niemal w liniowym położeniu, a tak długi czas jej trwania wcale nie skłaniał do uwierzenia, że mogłaby niebawem wygasnąć.


 

Rozdział czwarty

Po kilku dniach wyczerpującej pracy w Ministerstwie Amelia mogła śmiało rzec, że nie straciła zapału do sprawy Syriusza. Wręcz przeciwnie, o...